Przyspieszony kurs dojrzewania
Recenzja książki: Géza Ottlik, „Szkoła na granicy”
Wielcy pisarze węgierscy pokroju Dezső Kosztolányiego czy Gézy Ottlika są u nas niemal nieznani. Tamtejszą literaturę utożsamia się w Polsce bowiem jedynie z Imre Kertészem, Sándorem Máraim i Péterem Esterházym. Tymczasem wznowiona właśnie powieść Ottlika to rzecz najwyższej próby. Temat pozornie nieciekawy – szkoła kadetów. Ale przecież w takiej właśnie scenerii najlepiej czuł się modernistyczny Bildungsroman, czego dowodem „Niepokoje wychowanka Törlessa” Roberta Musila czy powieściowy debiut Maria Vargasa Llosy „Miasto i psy”. Bo też szkoła kadetów w każdej z tych książek jest z jednej strony zamkniętym kosmosem, z drugiej zaś laboratorium – tutaj najwyraźniej widać bowiem ciemną stronę ludzkiej osobowości.
Ottlik portretuje lata 20. i placówkę położoną przy granicy z Austrią (już po traumatycznym dla Węgrów traktacie z Trianon). Dziewięcioletni nowicjusze opuszczają przyjazny świat cywilów, z miejsca stając się ofiarami starszych elewów. Ich przyspieszony kurs dorastania poznajemy częściowo z relacji Benedeka Botha, a częściowo z rękopisu nieżyjącego Gabora Medvego. Mimo traumatycznych przeżyć kadetów „Szkoła...” afirmuje życie i jest pochwałą przyjaźni. Dziełu Ottlika nie brak też drugiego dna. Węgierski prozaik ukończył je bowiem już po rewolucji 1956 r. Nigdzie się o niej tutaj nie wspomina, ale nietrudno domyślić się, dlaczego Medve sam nie może nam opowiedzieć swojej historii.
Ottlik nie ucieka się do stylistycznych fajerwerków, ale opowiada z polotem, angażując czytelnika od pierwszej strony. Jego „Szkołę na granicy” bez wątpienia można postawić obok dzieł Musila i Vargasa Llosy. Znakomity przekład Tadeusza Olszańskiego tym bardziej powinien do sięgnięcia po książkę zachęcić.
Géza Ottlik, Szkoła na granicy, W.A.B., przeł. Tadeusz Olszański, Warszawa 2014, s. 464