Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki: „Jetlag”

materiały prasowe
To twoja historia i zaczyna się w połowie zdania, znienacka. Kiedy zamykasz za sobą drzwi i złazisz po schodach, co czujesz? Tak, to kapusta. A tamto?

Jedzenie zamiast bomb

To twoja historia i zaczyna się w połowie zdania, znienacka. Kiedy zamykasz za sobą drzwi i złazisz po schodach, co czujesz? Tak, to kapusta. A tamto? Nie zgadniesz, nie opiszesz, bo jak opisać ten dziwny zapach, skumulowany przez lata w ciasnych mieszkaniach? To ostatnie pokolenie mutującego od lat fetoru, arcydzieło odorowej ewolucji. Zamknięte w jednym buchu czterdzieści lat.

Nie myśl o tym, bo się porzygasz, zresztą oto i świeże powietrze. Środek miasta, a nawet nie czuć spalin, drzewa z pobliskiego parku wykonują widać dobrą robotę.

Teraz – optymalna trasa w osiedlowym labiryncie, skrót przez szkolne podwórko, brama jest jeszcze otwarta, przetnij parking, ale nie leź w błoto, ostrożnie, i dalej, między biurowcem i mrówkowcem. Widzisz pizzerię, oddzielają cię od niej dwa pasy jezdni i torowisko. Przejście podziemne, omiń żebraczkę, możesz odwrócić wzrok, podziwiając piękne graffiti – ośmiobitowy, pikselowy bohater. Jakiś wandal napisał mu markerem na czole „SLD = KGB”, ktoś inny dopisał „STOP ACTA” i nabazgrał powstańczą kotwicę, która nie wyszła i wygląda jak pośladki. Za kilka dni, zamiast żebraczki, spotkasz tu zakolczykowaną punkową wegankę, której dasz kilka monet do puszki z napisem „food not bombs” tylko dlatego, że wygląda jak Salander; jak to o tobie świadczy, co?

Ale na razie wynurzasz się z podziemi i lawirujesz między budami warzywniaków i kiosków, wprost do oazy gumowego ciasta i kiepskich dodatków. Dobrej pizzy nie podaje się z zestawem sosów w defaulcie, zasada taka, nie? Maczasz więc tę gumolinę w miseczce mazi o smaku czosnku i zapychasz żołądek, popijając przepłaconą colą w butelce Euro 2012. Ciekawe, jak smakuje jedzenie zamiast bomb, myślisz kilka dni później, bo pachnie całkiem ładnie. Ile wrzucasz, na pewno dwa złote, być może złotówkę i chyba pięćdziesiąt groszy, trzy pięćdziesiąt, wdowi grosz studenta, majątek dla bezdomnego, nawet nie poczujesz ich braku.

Naprawdę wygląda jak Lisbeth Salander, nie ta z filmów, ani szwedzkiego, ani tego z Bondem, ale taka, jaką ją sobie wyobrażasz, czytając tomisko podchoinkowego prezentu. Kolczyk w nosie, we brwi, w wardze, ciekawe gdzie jeszcze, co skrywają te wegańskie ciuchy, gdyby tak mieć lotniskowy wykrywacz metalu, jak na filmach, przejechać nim z góry w dół i dookoła, to gdzie by zapikało? Oj, oj, brudne myśli, kulka wstydu zagnieżdża się gdzieś w twojej judeochrześcijańskiej główce i robi takie stuk-puk, jak pomysłowy Dobromir.

Monety uderzają w dno puszki, czas znowu zaczyna płynąć, pod ścianą umalowaną w fantazyjne komiksy i hasło „Chcemy Dać Wam Papu” tłoczą się ludzie głodni jedzenia zamiast bomb; weganie nakładają porcje z kotłów, kłębowisko dredów, chust i szmat z demobilu.

Ładnie pachnie, to jedzenie. Bo jak pachnie Lisbeth (tak ją sobie chrzcisz i tak już zostanie), tego nie wiesz, zbyt krótkie spotkanie, za szybko, zbyt z zaskoczenia; zdradziecki atak, gdy wychodzisz sobie spokojnie z podziemnego kiosku, jeszcze z portfelem w ręce, chowając gazetę, widzi ten portfel i podchodzi z puszką i dredami zebranymi kolorową sznurówką.

I teraz włazisz po schodach starego bloku, z portfelem lżejszym o trzy pięćdziesiąt i z głową pełną dziewczyny, jej dredów, kolczyków, zapachu wegańskiego papu i pewnie nieogolonych pach, bo weganki, feministki i anarchistki chyba nie golą? Czemu w ogóle myślisz o takich rzeczach?

Wtykasz iPoda nano w głośnik w kształcie wściekłego ptaka i przez chwilę to małe, wciąż obce mieszkanie nie jest puste.

To chyba Rafał, tak, Rafał z liceum, on miał jakąś obsesję na punkcie pach, i raz jak tak siedzieliście, cała ta wasza Załoga G, na polance z malboraskami i piwem, to on tak spojrzał w las i takim dziwnie melancholijnym głosem powiedział: „Wiecie, ja to lubię, jak dziewczyna ma nieogolone pachy”.


Latające samochody

Spóźniasz się trochę, przez zagapienie. Widzisz z daleka, jak Wiktor stoi w bramie i pije. A co on pije, ten Wiktor, myślisz, i na dzień dobry pytasz. Pije wódkę i napój energetyczny. Dlaczego on pije takie niezdrowe rzeczy, i to w bramie, jak jakiś żul, skoro ma dobrą posadę w Korporacji? Bo oprócz tej posady ma także kredyt i nadwagę, więc (twierdzi) żeby się (mówi) najebać, musi zacząć wcześniej i wypić więcej; a taki drink, co go właśnie wciągnął raźno w bramie, w klubie kosztuje trzy albo i cztery razy tyle!

O taki ma ten kredyt, opowiada ci, kiedyś, jak był młodszy, to oglądał filmy o robotach w roku 2019, taka odległa przyszłość z wieżowcami w kształcie statków kosmicznych i cybernetycznych piramid; i pełna oczywiście latających samochodów. Teraz myślami sięga jeszcze dalej w przyszłość, bo w 2019 nie będzie miał latającego samochodu ani spłaconej choćby połowy rat.

Tak kłębi się przez chwilę w głowie Wiktora, gdy dopytujesz się, dlaczego pije w bramie wódkę z energetykiem z Żabki, skoro idziecie do klubu i ledwo dwie ulice, dude, mówisz, chodź, bo zaraz trzeba będzie bilet kupić, taka to będzie oszczędność.

Wieczór zapada z cichym szmerem elektryczności, ale wciąż jest ciepło. W witrynach odbicia, wasze twarze nałożone na puste maski manekinów, człapie ten wielkolud, w czarnych bojówkach i koszuli w jasną kratę, roztaczając woń oldspajsa, a obok ty, patrzysz, nie poznajesz, coś cię gnie do ziemi, więc odruchowo prostujesz plecy, słysząc odległe echo matczynego niegarbsię. Może to grawitacja, a może wstyd, a może tylko patrzysz pod nogi, elementarz miejskiego survivalu, omijanie psich min, bo to przecież centrum, kto tu mieszka w tych niezgentryfikowanych studniach, w tej walącej szczochem bramie, w której Wiktor odstawił swój żulerski spektakl, psie srajce i dzieci obsmarkańce, gówniarze wymieniający się pirackimi kartridżami do pokemonów: oto ostatni bastion niewinności, zanim wskoczą w dresy i zajmą się piciem i paleniem już na pełen etat. Strach, strach tu się zapuszczać, można by pomyśleć, ale się nie boicie, jesteście z miasta, niestraszne wam bramy i ciemne ulice, zwłaszcza Wiktorowi, który już dostał rumieńców i iskierek w oczkach.

– Dude – mówisz – dude, czy ciebie to nie wykończy?

Zastanawiasz się głośno, bo powolutku przypełza takie wspomnienie, gdzieś wyczytane w internecie, o strasznych konsekwencjach spożywania redbulla z wódką, że herzklekoty, że trzy ćwierci do śmierci od zawału i co wtedy, dude, wymawiasz to diud, co wtedy?

– Na coś trzeba umrzeć – i idzie młody, genialny, z podniesionym czołem, o tak, idź, walcz i zgiń piękną chwalebną śmiercią, weekendowy wojowniku, rycerzu ciemnobramski spod zardzewiałego domofonu.

*

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną