Jedzenie zamiast bomb
To twoja historia i zaczyna się w połowie zdania, znienacka. Kiedy zamykasz za sobą drzwi i złazisz po schodach, co czujesz? Tak, to kapusta. A tamto? Nie zgadniesz, nie opiszesz, bo jak opisać ten dziwny zapach, skumulowany przez lata w ciasnych mieszkaniach? To ostatnie pokolenie mutującego od lat fetoru, arcydzieło odorowej ewolucji. Zamknięte w jednym buchu czterdzieści lat.
Nie myśl o tym, bo się porzygasz, zresztą oto i świeże powietrze. Środek miasta, a nawet nie czuć spalin, drzewa z pobliskiego parku wykonują widać dobrą robotę.
Teraz – optymalna trasa w osiedlowym labiryncie, skrót przez szkolne podwórko, brama jest jeszcze otwarta, przetnij parking, ale nie leź w błoto, ostrożnie, i dalej, między biurowcem i mrówkowcem. Widzisz pizzerię, oddzielają cię od niej dwa pasy jezdni i torowisko. Przejście podziemne, omiń żebraczkę, możesz odwrócić wzrok, podziwiając piękne graffiti – ośmiobitowy, pikselowy bohater. Jakiś wandal napisał mu markerem na czole „SLD = KGB”, ktoś inny dopisał „STOP ACTA” i nabazgrał powstańczą kotwicę, która nie wyszła i wygląda jak pośladki. Za kilka dni, zamiast żebraczki, spotkasz tu zakolczykowaną punkową wegankę, której dasz kilka monet do puszki z napisem „food not bombs” tylko dlatego, że wygląda jak Salander; jak to o tobie świadczy, co?
Ale na razie wynurzasz się z podziemi i lawirujesz między budami warzywniaków i kiosków, wprost do oazy gumowego ciasta i kiepskich dodatków. Dobrej pizzy nie podaje się z zestawem sosów w defaulcie, zasada taka, nie? Maczasz więc tę gumolinę w miseczce mazi o smaku czosnku i zapychasz żołądek, popijając przepłaconą colą w butelce Euro 2012. Ciekawe, jak smakuje jedzenie zamiast bomb, myślisz kilka dni później, bo pachnie całkiem ładnie.