Dzieło z innej epoki
Recenzja książki: Eleanor Catton, „Wszystko, co lśni”
Powieścią „Wszystko, co lśni” literacki świat żyje już mniej więcej od roku, kiedy Nowozelandka Eleanor Catton otrzymała za nią Nagrodę Bookera. Pobito przy okazji dwa rekordy – laur wręczono najmłodszej autorce w historii tego wyróżnienia (miała wówczas 28 lat) za książkę największej objętości (w znakomitym przekładzie Macieja Świerkockiego rzecz ma trochę ponad 900 stron). Dzieło Catton jest nie tylko sążniste, ale i karkołomne. Fabuła powieści, jakby wyjęta z XIX w., została podporządkowana prawom astrologii – nic nie dzieje się przypadkiem, każdy z bohaterów urodził się pod jakąś gwiazdą, szczęście mu sprzyja albo nie. Powodzenie ma tu znaczenie szczególne – jest 1866 r., w Nowej Zelandii panuje gorączka złota, po kruszec ściągają i ci, którzy chcą się wzbogacić, i tacy, dla których to tylko – zresztą złudna – szansa na nowe życie.
Eleanor Catton, Wszystko, co lśni, przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014, s. 936