Dla ścisłości, to nie dziennik, lecz miesięcznik. Zaczyna się tam, gdzie kończył się „Dziennik na nowy wiek”, czyli w noc sylwestrową nadchodzącego 2008 r., kończy zaś ostatniego dnia 2013 r. Sześć lat z życia pisarza, mierzone upływającymi miesiącami. Ci, którzy czytali wcześniejsze wspomnieniowe tomy Józefa Hena, doskonale znają ów sposób opisu świata – z inteligenckiej perspektywy. Z licznymi odniesieniami do przeczytanych książek, z cytatami, ale też ze streszczeniem rozmów prowadzonych ze znajomymi ze środowiska. Z retrospekcjami (a Hen ma co wspominać) oraz pogłębionymi analizami bieżących wydarzeń. Z kart „Dziennika” dowiemy się, jakie gazety pisarz czyta i jakie programy telewizyjne go interesują. Niezawodnie odgadniemy, na którą partię głosował oraz jacy politycy wprawiają go w zły humor. Jemu naprawdę nie jest wszystko jedno.
Są to również dzienniki o starości. Umiera żona pisarza, odchodzą znajomi ze środowiska literackiego. Sny nie zawsze są królewskie, by sparafrazować tytuł napisanego przez Hena serialu. Autor notuje: „Noce trudne. Po kilka godzin przerwy we śnie. Rozmyślam o Montaigne’u, o jego ostatnich latach. Był o 30 lat młodszy ode mnie, ale schorowany, cierpiał na skutek bolesnej kamicy nerkowej. Uważał się za starca. A jednak – gdyby był lekarzem – »zapisałbym sobie miłość«”. Hen, wzorem swego ulubionego francuskiego myśliciela, też pragnie do końca smakować życie.
Mało jest pisarzy tak zakochanych w swoich książkach jak Józef Hen. Śledzi dalsze losy swych dawnych powieści, w zachwyt wprawia go każde wznowienie. Chętnie przywołuje zasłyszane komplementy, zwłaszcza od zwyczajnych, czyli najważniejszych, czytelników. Bycie pisarzem wciąż sprawia mu ogromną radość. A na spotkaniu autorskim zawsze dostrzeże najładniejszą dziewczynę na sali, choćby siedziała w ostatnim rzędzie.
Józef Hen, Dziennika ciąg dalszy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014, s. 643