Słynny „Szczygieł”, obraz ptaszka na łańcuszku Fabritiusa, wisi spokojnie w muzeum w Hadze. Donna Tartt zafundowała mu inne losy – chłopiec Theo wynosi go po wybuchu bomby z nowojorskiego Metropolitan Museum. Obraz trafia do katalogu dzieł zaginionych, a tymczasem leży opakowany w papier w kolejnych miejscach, gdzie mieszka Theo. Taki początek zapowiada powieść sensacyjną. Ale w „Szczygle” (trzecia powieść Tartt powstawała 10 lat) warstwa sensacyjna jest najmniej istotna. Tworzy ramę do wielkiej dickensowskiej powieści, w duchu choćby „Olivera Twista”, o dorastaniu, o Nowym Jorku – tym kolekcjonerów sztuki i tym handlarzy narkotyków, wreszcie o Ameryce samotnych dzieci i nieobecnych rodziców. A wszystko zapoczątkował wybuch w muzeum, w którym zginęła matka Theo. Tam również jego życie splotło się z życiem pewnego kolekcjonera – renowatora antyków oraz rudej dziewczynki. Theo zaczyna swoją wędrówkę po rozmaitych domach, trafia do Las Vegas do swojego ojca hazardzisty, spotyka Borisa, który odkrywa przed nim świat wódki i narkotyków. Theo krąży pomiędzy różnymi światami, jedyną stałą w jego życiu jest obraz, który pogrąża go w poczuciu winy, jest uzależnieniem, ale i nie pozwala mu ostatecznie upaść.
Powieść Tartt imponuje nie tylko epickim rozmachem, ale też tym, w jaki sposób przekształca motywy literatury popularnej (zaginione dzieło, tajemniczy sklep z antykami) po to, by służyły nie tylko intrydze. Podobnie jak u Dickensa, najważniejszy jest tu bowiem portret pewnego życia, które, jak sam bohater mówi, jest klęską (choć z możliwością odkupienia win). Wchodzimy w ten świat jak w najlepsze powieści o dorastaniu. I trudno wyjść, bo Tartt trzyma czytelnika na łańcuszku.
Donna Tartt, Szczygieł, przeł. Jerzy Kozłowski, Znak Litera Nova, Kraków 2015, s. 850