Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Bezczelnie z językiem

Recenzja książki: Andrzej Muszyński, „Podkrzywdzie”

materiały prasowe
Brawurowa próba opisu na nowo tego, co widać, i jednocześnie mały traktat filozoficzny o istnieniu.

W tym roku Andrzej Muszyński wydał już dwie książki. Najpierw był reporterski „Cyklon”, a teraz proza „Podkrzywdzie”. I jest to rzecz ryzykowna. A to dlatego, że Muszyński z językiem poczyna sobie dość bezczelnie. Każda strona aż kipi od metafor i porównań – od „nieuleczalnej anoreksji wzgórz” po „krwawiący księżyc”. W poezji takie nagromadzenie mogłoby być trudne do zniesienia. Paradoksalnie w prozie ten nadmiar okazuje się czymś innym, nie chodzi o nadzwyczajność czy popis stylistyczny. Stawka, o którą gra Muszyński, jest o wiele wyższa. „Wiosna domagała się opisu. (…) Musieliśmy stworzyć w miejsce zhańbionych zupełnie nowe słowa, cały język, który zdoła sprostać polorowi tak ambitnej pory roku”. My – czyli narrator i dziadek, centralna postać tego świata, tej wsi na skraju pustyni. Dziadek znikał co pewien czas na Podkrzywdziu, czyli nie wiadomo gdzie. To miejsce próbuje potem odnaleźć jego wnuk – narrator.

Andrzej Muszyński, Podkrzywdzie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015, s. 187

Książka do kupienia w sklepie internetowym Polityki.

Polityka 48.2015 (3037) z dnia 24.11.2015; Afisz. Premiery; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Bezczelnie z językiem"
Reklama