Historia po amerykańsku archetypowa: wrażliwy chłopiec z prowincji, regularnie bity i zmuszany do pracy ponad siły przez apodyktycznego ojca, dzięki swemu uporowi i zajadłości wspina się na szczyty kariery, a kiedy już je osiąga, sam staje się tyranem.
Ta prosta psychoanaliza w dużej mierze rządzi biografią Walta Disneya autorstwa Marca Eliota. Już podtytuł książki – „Czarny książę Hollywood” – sygnalizuje intencje. Otóż Eliot – w przeciwieństwie do poprzedników, którzy w zamian za dostęp do prywatnych archiwów tworzyli ulukrowany obraz twórcy Myszki Miki i Kaczora Donalda – wydobywa na jaw fakty wstydliwe, nierzadko kompromitujące i skrzętnie skrywane przez spadkobierców.
W 1940 r. Disney staje się agentem FBI, na którego zlecenie przygotowuje raporty na temat ludzi Hollywood podejrzewanych o działalność wywrotową i sympatie prokomunistyczne. Aktywnie włącza się w akcje komisji śledczych Parnela Thomasa i senatora McCarthy’ego, ma swój duży udział w powstawaniu tzw. czarnej listy Hollywood, która wielu artystom złamała życie. Jest zdeklarowanym konserwatystą, ultraprawicowcem, który przed wojną skłaniał się nawet ku nazizmowi. Nienawidzi Żydów, gardzi Murzynami, do kobiet ma stosunek protekcjonalno-seksistowski, żonę zaniedbuje i nękają go nawroty impotencji.
Dzieło Disneya już wcześniej bywało przedmiotem krytycznych analiz, choćby w słynnej, wydanej w 1973 r. książce „Mind Managers” Herberta Schillera, który pisał, że czysta rzekomo rozrywka oferowana przez imperium Disneya ukrywa konserwatywno-prawicowe wyobrażenia o Ameryce i świecie: „Oto świat, w którym nie ma żadnych konfliktów społecznych.