W ubiegłym roku na ustach wszystkich czytelników i krytyków znalazły się dwie panie: tajemnicza Włoszka Elena Ferrante i Amerykanka Lauren Groff. Pierwszą polscy czytelnicy mieli okazję dobrze poznać – ukazały się już trzy tomy jej znakomitej trylogii neapolitańskiej. Groff do tej pory nie była u nas obecna, czemu trudno się dziwić, bo dopiero zeszłoroczne „Fatum i furia” przyniosło jej sławę i uznanie. Powieść została książką roku Amazona, trafiła do finału National Book Award, chwalili ją celebryci, pisarze i – znany skądinąd z dobrego gustu miłośnik prozy Jonathana Franzena – prezydent Barack Obama. Trudno się dziwić, bo „Fatum i furia” ma wszystko, co powinno znaleźć się w bestsellerze z górnej półki: ciekawy pomysł narracyjny, nawiązania do klasyki i bardzo wciągającą fabułę, która do końca trzyma w napięciu. Najpierw poznajemy losy związku Lotta i Mathilde Saterwhite’ów z perspektywy męża dramatopisarza, a potem żony, dzięki której odniósł sukces.
Lauren Groff, Fatum i furia, przeł. Mateusz Borowski, Znak, Kraków 2016, s. 400