Jeżeli czytacie te słowa, to znaczy, że ta książka nie jest o was. Ale jest właśnie dla was. To rzecz o wykluczonych. O ludziach (czasem całych narodach, grupach etnicznych czy klasach społecznych) zbędnych, bezwartościowych i przeklętych. Których – dosłownie – można zabić bez żadnych konsekwencji. Artur Domosławski zbierał ich historie przez dwie dekady swojej pracy reportera i pisarza. Wyszła z tego mocna, długa i gęsta od wątków podróż po różnych kręgach gorszego świata, nazywanego czasem globalnym Południem. Dużo jest tu jego „ulubionej” Ameryki Łacińskiej (fawele, gangi, porwania), ale są też ślady wypraw do Afryki, na Bliski Wschód albo do Azji. Beduini budujący szkołę z opon samochodowych i pilnujący jej przed izraelskimi buldożerami, nakręcająca się spirala islamskiego radykalizmu w Kenii albo Rohingjowie, czyli mniejszość etniczna w dawnej Birmie, która teoretycznie... nie istnieje.
Nie jest to lektura łatwa. Często tchnie z tych opowieści taką beznadzieją, że aż ręce opadają. Ale chyba Domosławski tak właśnie rozumie swoją reporterską misję. Oddaje głos przegranym w bardzo konkretnym celu. Żeby się świat potem nie dziwił. I nie pytał, czemu nie bił na alarm. Alarm? A tak! Bo w tej książce widać również, że ten straszliwy świat jest jednak położony na tej samej planecie co nasz. I na przykład ostatnio puka do drzwi Europy wraz z najnowszą falą uchodźców. W swoim stylu oddaje to pisarz Andrzej Stasiuk (Domosławski pożycza jego cytat jako motto swojej książki): „trzy czwarte świata jest beznadziejnie biedne i w końcu przyjdzie po te nasze bogactwa. To sobie można tak mówić »jebać biedę«, ale to trochę samobójcze jest”.
Artur Domosławski, Wykluczeni, Wielka Litera, Warszawa 2016, s. 576