Tę „Carską filiżankę” czyta się jak swoiste postscriptum do autobiografii, którą Głowiński ogłosił kilka lat temu. Autor „Czarnych sezonów” przejmująco opisał wtedy kolejne, otaczające go (i dławiące) kręgi obcości, które sprawiły, że nie miał nigdy łatwego dostępu do życia, że przeciwnie – był z nim w nieustającej zwadzie. Kolejne kręgi wyobcowania, a więc – pochodzenie i klaustrofobia (ożywione przez traumę Zagłady), i homoseksualizm, który wyjawił wówczas publicznie po raz pierwszy. Są w tym zbiorze pomieszczone różne opowieści; te na pozór błahe, które zostały swoiście uruchomione za sprawą detalu lub drobnego wspomnienia (np. tytułowej filiżanki odnalezionej na strychu rodzinnego domu), i te, które mają większy ciężar gatunkowy. Ostatnie niemal bez wyjątku ogniskują się właśnie wokół homoerotyzmu, dla którego w PRL nie było miejsca nie tylko w przestrzeni publicznej, ale także w języku. Jest tu więc np. historia pierwszej erotycznej fascynacji, opowieść o letniej nocy spędzonej na mazurskich polach, o amsterdamskim barze gejowskim. Włączenie tych epizodów do autobiografii („Carską filiżankę” można potraktować jako jej uzupełniające ogniwo) jest tu, poza wszystkim, próbą włączenia w obręb języka tego, co było z niego usunięte, przywrócenia głosu doświadczeniu, które latami wegetować musiało na marginesie. Czy kręgi obecności udaje się autorowi ostatecznie przekroczyć lub przerwać? Nie wydaje się, z pewnością natomiast właśnie za sprawą literatury daje się je łatwiej znieść, poszerzając przy okazji pole społecznej wrażliwości.
Michał Głowiński, Carska filiżanka, Wielka Litera, Warszawa 2016, s. 240