Tę „Carską filiżankę” czyta się jak swoiste postscriptum do autobiografii, którą Głowiński ogłosił kilka lat temu. Autor „Czarnych sezonów” przejmująco opisał wtedy kolejne, otaczające go (i dławiące) kręgi obcości, które sprawiły, że nie miał nigdy łatwego dostępu do życia, że przeciwnie – był z nim w nieustającej zwadzie. Kolejne kręgi wyobcowania, a więc – pochodzenie i klaustrofobia (ożywione przez traumę Zagłady), i homoseksualizm, który wyjawił wówczas publicznie po raz pierwszy. Są w tym zbiorze pomieszczone różne opowieści; te na pozór błahe, które zostały swoiście uruchomione za sprawą detalu lub drobnego wspomnienia (np. tytułowej filiżanki odnalezionej na strychu rodzinnego domu), i te, które mają większy ciężar gatunkowy. Ostatnie niemal bez wyjątku ogniskują się właśnie wokół homoerotyzmu, dla którego w PRL nie było miejsca nie tylko w przestrzeni publicznej, ale także w języku.
Michał Głowiński, Carska filiżanka, Wielka Litera, Warszawa 2016, s. 240