Krystyna Lubelska uprawia gatunek, który nazwałbym romansem społecznym. Na ogół te dwie sfery trzymają się od siebie z daleka: romans jest romansem, a po kontekst społeczny trzeba sięgnąć do innej lektury.
U Lubelskiej inaczej. W pierwszej części jej powieści, która ukazała się pod tytułem „Miłość w stanie wyższej konieczności”, perypetie uczuciowe bohaterów wpisane były w stan wojenny, a właściwie nawet to stan wojenny był tym, który najbardziej zdradził bohaterów.
Teraz – w będącym dalszym ciągiem „Życiu tam i z powrotem” – wszystko rozgrywa się w trakcie przełomu roku 1989. Uczucia przeżywają wraz z nim gruntowną ustrojową transformację. Niestety, Polacy (ze szczególnym uwzględnieniem Polek) odkrywają, że teraz dopiero są niekochani; przynajmniej przez obcokrajowców.
Zdrady i zaślepienia miłosne ogólnie opisywane są już od Homera, ale konkretni polscy kochankowie tak naprawdę chyba jedynie przez Marka Hłaskę: jak wiemy, generalnie najbardziej ogranicza ich to, że nie mają gdzie się kochać. A więc jednak kontekst! Krystyna Lubelska z pewną nawet determinacją graniczącą z misją uspołecznia polski romans.
Jako dziennikarka „Polityki” na co dzień bezpiecznie szydząca z różnych przejawów kultury popularnej, tu sama wystawia się na ataki. Po wydaniu pierwszej części powieści pewien literaturoznawca domagał się od niej w telewizji odpowiedzi na pytanie, po co to opisała. Panie profesorze! Bo nie było opisane!
Krystyna Lubelska, Życie tam i z powrotem, Prószyński i S-ka, s. 216