Od pierwszych stron debiutanckiej powieści Marty Masady nie bardzo wiadomo, co to ma być za książka: czy erotyczna komedia w typie „Seksu w wielkim mieście” czy powieść o traumie? Czy to jest satyra na modę na żydowskość, czy psychologiczna analiza upokarzającej miłości? Problem w tym, że ta powieść nie ma jednej, spójnej konwencji, jak choćby „Noc żywych Żydów”. Chce być wszystkim naraz, rozprawiać się z problemami i wciągać jak erotyk. W konsekwencji co chwila żart osuwa się w kicz, a całość – w ciąg niekończących się pogaduszek na polsko-żydowskie tematy. Mamy oto bohaterkę Zulę uzależnioną od toksycznego reżysera Wrzeszcza, którego uwielbia, choć ten ją wyzywa od szmat. Zuli wszystko kojarzy się z Holocaustem, a jej filosemityzm przejawia się w tym, że najchętniej wyszłaby za Żyda.
Marta Masada, Święto trąbek, W.A.B., Warszawa 2016, s. 637