Akcja powieści rozgrywa się w Villette-sur-Meuse, belgijskim mieście, które nie istnieje w rzeczywistości – wyjaśnia na pierwszej stronie Ingrid Hedström. Ale autorka, która w latach 90. była korespondentką w Brukseli, dobrze poznała podobne miasta. Zresztą historia mogłaby wydarzyć się w każdym innym kraju. Czytając „Nauczycielkę z Villette”, znajdujemy się w trzech planach czasowych: głównie w 1994 i w 1961 r., lecz przypomniane zostanie także wydarzenie z czasów średniowiecza. Epoki łączy para głównych bohaterów: sędzia śledcza Martine Poirot oraz jej mąż, mediewista. Ona wszczęła śledztwo po sfingowanym ulicznym wypadku, którego ofiarą padła powszechnie szanowana nauczycielka. Ktoś widział przy denatce list, który jednak w czasie powstałego po zdarzeniu zamieszania zaginął. Czy postanowiła ujawnić prawdę o podpaleniu w miejscowej szkole grupy imigrantów z Afryki w 1961 r., po którym to mordzie miejscowa społeczność zdecydowała się solidarnie milczeć? W tym czasie profesor historii zajmuje się zbiorową egzekucją dokonaną w średniowieczu. Tam zaczęło się od oskarżenia o czary, choć w istocie chodziło o przejęcie spadku. Kto natomiast podburzył gromadę nastolatków w 1961 r.? Dodajmy, że w „Nauczycielce” pojawia się spora reprezentacja polityków z mniejszą lub większą przyszłością i haniebną przeszłością.
Hedström postanowiła napisać kryminał, który będzie jednocześnie moralitetem pokazującym, iż przez minione wieki natura człowieka zmieniła się w niewielkim stopniu. Pomysł się powiódł, czego dowodem nagroda szwedzkiej Akademii Autorów Kryminalnych za najlepszy debiut.
Ingrid Hedström, Nauczycielka z Villette, przeł. Halina Thylwe, Wyd. Czarna Owca, s. 302
Książka do kupienia w sklepie internetowym Polityki.