Jest rok 1913, pochodzący z biednej wałbrzyskiej rodziny policjant ma 30 lat i stopień wachmistrza, co nie jest szczytem marzeń niedoszłego nauczyciela języków starożytnych. Wszystko jeszcze przed nim, może nawet szybkie awanse, ale jak to z Mockiem bywa – kłopoty to jego specjalność. Pora zdradzić, że „Mock” ma jeszcze drugiego bohatera, a jest nim wrocławska Hala Stulecia, której historię i konstrukcję autor poznał gruntownie (o czym świadczą zamieszczone na końcu podziękowania), a opisał barwnie. Otwarcie budowli wzniesionej w setną rocznicę bitwy pod Lipskiem ma zaszczycić swą obecnością cesarz Wilhelm II. W hali trwają właśnie końcowe prace porządkowe, kiedy na podłodze znalezione zostają trupy czterech uczniów miejscowego gimnazjum oraz wisielec na balkonie, mężczyzna upozowany na Ikara. Czy to sprawa masonerii, czy miejscowych pangermanistów? I co to ma wspólnego z planowaną wizytą cesarza? Zadanie w sam raz dla Mocka, który prowadzi prywatne śledztwo.
Jak dowiemy się z epilogu, nie tylko Wilhelm II nie dotarł na ważną uroczystość do Breslau. W 1948 r. na odbywający się w tej samej hali Światowy Kongres Intelektualistów z tajemniczych powodów nie przybył Józef Stalin. Historię można pociągnąć dalej, i ten pomysł podsuwam Krajewskiemu – oto w 2011 r. gościem Europejskiego Kongresu Kultury miał być premier Donald Tusk. I w ostatniej chwili odwołał przyjazd. Kongres odbywał się oczywiście w Hali Stulecia.
Marek Krajewski, Mock, Wyd. Znak, Kraków 2016, s. 393