Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Różowy kawaler"

 
WIGILIA

 Teraz, kiedy nastały listopadowe mroźne dni, w południe świeci słońce, a kiedy przyjeżdżam z dworca Florenc do kotków, wygrzewają się przy białym płocie, ale kiedy słyszą, że mój autobus się zatrzymuje, wstają z wygrzanych liści i galopem i cwałem biegną mi naprzeciw, cztery bure kotki, które są tutaj od wiosny, one śmieją się na całe gardło i cwałują mi naprzeciw, wszystkie cztery, i fikają koziołki z niekłamanej radości, i znowu podnoszą się i znów podwijają główki i znów wywijają koziołki... A spod świerczków i sosenek wstają te moje asy, przychodzi Pomarańcz i Czernidło, i już leżą na plecach i patrzą na mnie z nogami do góry, a przez sztachety przybiegają pozostałe koty, które dopełniają tę całą moją czternastkę kocich dzieci... Ta moja żółta piaskowa aleja, w głębi biała furtka i żerdzie płotu, nad nimi w błękit wznoszące się bezlistne białe brzozy wzbijające się w niebo niczym biały dym z komina, a nad nimi czubki zielonych sosen i złotych pni i gałęzi, korony stupięćdziesięcioletnich sosen, a na piaszczystej drodze kłusujące, przybiegające i znów się oddalające kotki, całe w koziołkach, a gdy czasem jest mokro, gdy napadało, przynajmniej główkami pokazują, że się cieszą, że mnie widzą, i że przynajmniej mi się kłaniają, że przyjechałem do nich i że coś im przywiozłem...

Dzisiaj położyłem na stół siatkę z piersiami kurczaka i paczuszkę salcesonu... przed moimi oknami i drzwiami do garażu stoi stół i ławeczki z narzutą z czasów, kiedy byłem mały i mieszkałem u babci... i tutaj podskakują i przeskakują i nacierają na moje rozdzielające ręce kotki, a ja rwę pieczonego kurczaka z bufetu Na Florenci, muszę uważać, żeby mnie nie drapnęły swymi pazurkami, kotki wskakują spod stołu na ławeczkę, a potem na stół, jak ryby, gdy szybko przeskakują nad potokiem, odnoszą to, co się dostało pod ich pazurki, w bezlistne krzaki.

Reklama