STANISŁAW LEM
Oj, co to była za rozmowa! Tak w ogóle to druga. Tak naprawdę to pierwsza. Do tej pory słyszę opinię po jakimś wywiadzie, że rozmowa była dobra, choć oczywiście nie tak dobra jak ta z Lemem. Wiem, że to zasługa Lema i trochę mnie to pociesza, bo niezbyt miło byłoby się dowiedzieć o sobie, że już niczego lepszego się nie zrobi. Lem po prostu jest jeden jedyny. Zaczęło się niezbyt dobrze. Najpierw zapomniałem z hotelu prezentu dla pana Stanisława. Były to dwie mniej więcej stuletnie oprawione pocztówki ze Lwowa. Musiałem zawracać taksówkę. Potem było jeszcze gorzej. Lem nas trzy razy w ciągu dwóch minut chciał wyrzucić z domu. Po pierwsze, raziły go lampy i przeszkadzała liczba kamer. Po drugie, chcieliśmy przestawić jakąś piekielną machinę sto-jącą na biurku. Po trzecie, realizator zaproponował mu sprzątnięcie z biurka jakichś pigułek. Gdy zadawałem pierwsze pytanie, byłem pełen jak najgorszych myśli…
GRZEGORZ MIECUGOW: Dziś mam niewątpliwy zaszczyt gościć u pana Stanisława Lema w Krakowie. Witam serdecznie. Na początek pytanie podstawowe: czy pan wierzy w Boga?
STANISŁAW LEM: Nie.
— To w co w takim razie? Co się dzieje wokół nas we wszechświecie? Czy świat, który powstał z niczego, zmierza do niczego? Jak to jest?
— To jest bardzo trudne pytanie. Jest wiele kosmogonicznych teorii i ja się nie przekonałem dotychczas do żadnej. Podob-no 15 miliardów lat temu nastąpił taki rozłam, zwany singularnością. Z tego wyniknęła ciemność, która się potem rozjarzyła. Następnie zrobiła się z tego zawierucha gwiezdna i powstały galaktyki, których jest niezmiernie wiele.