Poeta wspólnoty
Recenzja książki: Robert Pinsky, „Terrarium dla snów. Wiersze wybrane”
Debiutujący w 1975 r. Robert Pinsky zajął w literaturze amerykańskiej miejsce stopniowo zwalniane przez beatników. Za poezję najbardziej znaczącą uznawał taką, która jest zarazem zrozumiała i erudycyjna, klarowna i skuteczna właśnie. W języku najbardziej interesuje go zderzenie tematów wysokich i niskich, wiele razy powraca zatem do bohaterów mitologicznych, ale i cytatów muzycznych czy postaci z popkultury. Jego żywiołem jest historia – choć najczęściej historia odległa, historie ludzi anonimowych, przepadających w mrokach dziejów. Pinsky, poeta-laureat, wykładowca akademicki i autor często obecny w mediach, okazuje się bowiem nadzwyczaj wrażliwy na problemy społeczne, interesuje go bieda i wykluczenie: wraca do nich wielokrotnie – w wierszach autobiograficznych, gdy wspomina niski status swych rodziców czy dziadków (żydowskich imigrantów z Europy), w „Koszuli” – genialnym tekście, opisującym pożar w szwalni w 1911 r., czy w wierszach przedstawiających mit budowania Ameryki z mieszanki kultur i pracy ubogich przybyszów.
Robert Pinsky, Terrarium dla snów. Wiersze wybrane, Znak, Kraków 2017, s. 176