Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Kiki. Królowa Montparnasse’u"

 
Teraz w zimnej pracowni Soutine’a nie ma ani kiełbasy, ani kropelki wina. Tylko ta ciągła pustka w żołądku. A na dodatek wojna, która nie chce się skończyć. Wiadomo przecież, że kiełbasa nie rośnie na drzewach, a tym bardziej na armatach.
 
Boże, jak zimno w tej norze! I tak ma szczęście, bo Soutine  jest dobrym człowiekiem. Na początku się go bała. To z powodu jego gęby wściekłego dzikusa. Teraz nawet jej się podoba. Pierwszego wieczoru omal nie spalił całego wyposażenia pracowni, żeby ogrzać Kiki i jej przyjaciółkę.
 
Znalazły się u niego zupełnie przypadkowo. Były ogromnie zmęczone po wyczerpującym dniu. Nie miały pieniędzy na nocleg. Wreszcie przyjaciółka przypomniała sobie o pewnym Rosjaninie, któremu pozowała kiedyś do cyklu malowanych kartek pocztowych. Mieszkała u niego prawie za darmo; przyjmował wprawdzie opłatę w naturze, ale za to można było liczyć na ciepły kąt do spania, a w lepsze dni także na kromkę chleba z soloną słoniną. Postanowiły więc pójść do niego. Mieszkał jednak aż w zaułku Falguière. Była wojna i miasto tonęło w ciemnościach. Biegły więc nieoświetlonymi ulicami, wpadając na słupy latarni. Kiedy wreszcie dotarły na miejsce, okazało się, że Rosjanin jest z jakąś kobietą. Słyszały ich głosy już na schodach i nie miały odwagi zapukać do drzwi.
 
Kiki rozpłakała się. To żadna przyjemność znaleźć się w zaułku Falguière o pierwszej w nocy. Trzeba odwagi, by brnąć przez śnieg o tej porze. Zaczęła drżeć z zimna.
 
– Zaczekajmy trochę, może się wyniesie – zaproponowała przyjaciółka.
 
Przez chwilę przynajmniej, przycupnąwszy na stopniach schodków, schroniły się przed chłodem. Kiki miała przemoczone i zmarznięte nogi, bolały ją zesztywniałe z zimna palce.

Reklama