Stara matka i starzejący się syn – o takiej parze pisze Waldemar Bawołek w swojej piątej książce prozatorskiej. W małej miejscowości przy piwie spotykają się mężczyźni po pięćdziesiątce, wszyscy w podobnej sytuacji – mieszkają z matkami, żyją z ich zasiłków, zmieniają pieluchy, wożą do lekarza, czasem umierają wcześniej niż one. Niewielka powieść zaczyna się od dialogów matki i syna, świetnych, przejmujących. To wiwisekcja wspólnego bycia, obserwowanie cielesności matki, słuchanie jej narzekań: wszystko, co syn kupi, jest nieświeże albo niepotrzebne. Są tu rozmowy o beznadziei, o kolejkach w urzędach i zasiłkach. To jest prawdziwe życie prowincji. I jest drugi temat równie mocny – pożegnanie z męskością, jakby te związki z matkami sprawiały, że mężczyźni tracą swoją męskość. Gdzieś w tle cały czas czai się śmierć – nie zajmuje wiele miejsca w myślach matki, ale syn nieustannie o niej myśli. „Popraw mi nagrobek” – mówił umierający ojciec, leżąc w łóżku.
Szkoda, że to napięcie dialogów z matką z czasem się rozmywa. Nie ma wyraźnej linii rozwoju tej opowieści, za dużo jest ogólnych rozważań o naturze współczesnego świata, że jest za szybko i za dużo. Można mieć wrażenie, że ta opowieść dopiero się zaczyna i nie ma punktu dojścia. Ale obrazy codzienności zostają w pamięci.
Waldemar Bawołek, Echo słońca, Czarne, Wołowiec 2017, s. 190