Hanna Krall żyje w kilku przestrzeniach. Bo jest i była zawsze wybitną dziennikarką, a już zwłaszcza wielką reporterką, bo miała swoją specjalizację i swoją ulubioną formę. Tak czy inaczej, już za młodego życia stała się postacią kanoniczną, stała się wielką mistrzynią zawodu i gatunku, który próbowały uprawiać kolejne pokolenia reporterów, aż do dzisiaj. Zwłaszcza ci, którzy mieli ambicję tworzenia tzw. reportażu literackiego bądź inaczej mówiąc – literatury faktu.
Zanim jednak ten reportaż pokazał swoje nowe odsłony, już w Polsce po 1989 r., wszedł w fazę namiętnych dyskusji próbujących rozsądzić, ile w nim powinno być literatury, a ile faktów (a to przede wszystkim za sprawą książki Artura Domosławskiego o biografii i twórczości Ryszarda Kapuścińskiego) – Hanna Krall wymknęła się i poszła na swoje. Poszła bardziej w literaturę, głębiej i mocniej. Stała się pisarką, którą oczywiście zawsze była, ale w tej nowej przestrzeni rozmościła się na dobre i chyba już na zawsze.
Przecież nadal jest reporterką, wyczuloną na rzeczywistość, na fakty, na prawdę rzeczową i oczywiście na słowo. Niby każdy pisarz taki jest, taką ma robotę, ale jest to akurat wyczulenie wyjątkowe. Tak jak gdyby cały czas Hanna Krall musiała trzymać się rygorów tekstu, który nie może przekroczyć wyznaczonej powierzchni, jednocześnie musi przemknąć się przez sito cenzury, a więc powiedzieć wszystko, co się chce, tak by odbiorca to pojął, powiedzieć, a nie dopowiedzieć. No i kochać słowo, pracować nad nim, oszczędzać i nie marnotrawić.
Mariusz Szczygieł we wstępie do tego obfitego zbioru – a któż inny mógłby być na tym miejscu? – o tym wszystkim pisze i jeszcze więcej. Lektura obowiązkowa, zanim zacznie się lekturę reportaży Krall, od pamiętnego tekstu pt. „Zdążyć przed Panem Bogiem”, a skończy na „Białej Marii”.
Hanna Krall, Fantom bólu. Reportaże wszystkie, wstęp Mariusz Szczygieł, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017, s. 1224