Stałoby się bardzo dobrze, gdyby w przyszłości termin literatura kobieca – dziś dwuznaczny, sugerujący tkliwość, ckliwość, jakąś nadczułość – zaczął kojarzyć się z taką prozą, jaką debiutuje właśnie Martyna Bunda. Jej „Nieczułość” jest sagą. Bardzo specjalną sagą. Kilka pokoleń kobiet o znamiennie brzmiących imionach – Truda, Gerta, Ilda, Otylia, Róża – żyje na Kaszubach, gdzie huragany historii i polityki XX w. zawiewają wyjątkowo dotkliwie. Przyginane do ziemi kolejnymi kataklizmami odradzają się, powstają. Rozkwitają całym swym człowieczeństwem. Instalują się na nowo w paskudnym świecie z całą swą kobiecością. Historia sprawia, że mężczyźni w ich życiach pojawiają się właściwe epizodycznie; co zaistnieje ktoś wart bliskości, zaraz ginie w kolejnej zawierusze, w następnym bezsensie dziejów. Pojawiają się też mężczyźni straszni; nadchodzą z kolejnym frontem, gwałcą, odbierają kobietom człowieczeństwo.
Martyna Bunda, Nieczułość, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017, s. 344