Kupiec korzenny Salim chichotał nad pucharem wina, choć nikt nie siedział przy jego boku i nikt nie opowiedział żadnego dowcipu. Ktoś mógłby pomyśleć, że to za sprawą trunku, lecz starszy mężczyzna opróżnił dopiero jedną trzecią dzbana.
W Rozbitej Amforze było tego wieczora cicho i spokojnie. Nie zjawili się żadni żołnierze, szlachetni świętowali w swoich domach, a rzemieślnikom i pastuchom w trakcie poprzednich dni skończyły się pieniądze. Niewielu więc siedziało w przytulnym wnętrzu.
Od pobliskiego stolika wstał mężczyzna w białym turbanie, z długą, czarną brodą. Przysiadł się do Salima i rzekł:
– Chwała Najwyższemu!
– Wieczna chwała. Kim jesteście, panie?
– Na imię mam Lasham i handluję bydłem.
– Ja zwę się Salim. Prowadzę sklep z przyprawami. W czym ci mogę pomóc, Lashamie?
– Powiedz, przyjacielu, co cię tak śmieszy. Może i ja zażyję trochę radości, bo pusto tu dzisiaj i cicho, a moi towarzysze się nie zjawili.
– Śmieję się z tego, jak nasz najmądrzejszy pan Zerakhim urządził tych dumnych kapłanów. Słyszałeś może dzisiejsze kazanie?
– Niestety nie dane mi było – rzekł czarnobrody. – Gdy miałem już wyjść, bacharnica zaczęła się cielić. Musiałem zostać ze służbą przy porodzie.
– Zatem opowiem ci wszystko, przyjacielu, bo szkoda, żebyś stracił tak wyborną historię. Wiesz zapewne, że poprzednia przypowieść rozzłościła licznych Duzzahów?
Mężczyzna skinął głową.
– Wszyscy spodziewali się – kontynuował Salim – że prorok, za sprawą ich protestów, przygotuje na dzisiaj mniej uszczypliwą historię.