– Zapomniałam zrobić paznokcie – powiedziała w drodze na lotnisko żona Żyda wiecznego tułacza, który najlepiej czuje się w samolocie, po czym rzuciła komendę: – Maryś, pas!
Od ćwierćwiecza Grażyna kieruje rodzinną służbą bezpieczeństwa: „Maryś, otwarte drzwi!”, „Maryś, zasłoń firankę, sąsiedzi widzą!”, „Maryś, dzieci nie śpią, wejdą do pokoju”, „Maryś, ciągnie z piwnicy!”, „Maryś, źle prowadzisz, zabijesz mnie i dzieci!”
– Po co znów do Waszyngtonu? – zapytała Grażyna na dzień przed odlotem, w środku wyciskania soków: połowa ananasa, reszta marchewka i grejpfrut. – Jim dzwonił, jest dom do kupienia. – Po co ci to, Marychna, przecież życie jest tak krótkie?
– Czy gdyby zadzwonił ktoś z Nowego Orleanu, że jest waląca się rudera do remontu, to też byś poleciał? – dorzuciła, czyszcząc maszynę do soków. – Czuję, że będzie tak jak z farmą, kupisz dom bez mojej wiedzy. Znów zmuszasz mnie do podróży.
Grażyna, wbrew opiniom filozofów, uważa, że można dwa razy wejść do tej samej wody.
– Przecież uwielbiałaś farmę – rozpocząłem ulubioną prowokację. – Co? Ja? Farmę? Zmusiłeś mnie do lubienia. – A mieszkanie w Hyde Parku? – Wymuszone. – Urodzenie Ani? – Szantaż. – Wyjazd z Polski? – Jedno, czego nie żałuję.
Grażyna, która w Polsce była walczącą o wolność demokratką, od czasu wylądowania na ziemi obiecanej zachowuje się po republikańsku. Jej polityczne credo to utrzymywanie czystości; geje (nasi czyści sąsiedzi w Providence) i Dania (magistrat przysyła sprzątaczki do mycia okien u emerytów) są na pierwszym miejscu.
Reklama