Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "IV Rzeczpospolita"

 
Podporucznik Marcin Szczawiuk, oficer dyżurny Pierwszej Warszawskiej Brygady Zmechanizowanej im. Bartosza Głowackiego, był tego dnia zdecydowanie najnieszczęśliwszym oficerem Wojska Polskiego. Służba sobotnia, która w jednostce przebiegała zwykle cicho i spokojnie, nagle zmieniła się w koszmar. Telefon generała Weissa nakazujący zarządzenie alarmu bojowego postawił Szczawiuka w niemal tragicznej sytuacji. Uchodzący za oficera zdyscyplinowanego i karnego, Szczawiuk był powszechnie nie lubiany zarówno przez kolegów-oficerów, jak i przez własnych żołnierzy. Zarządzenie alarmu w jednostce było rzeczą niewykonalną, z czego młody służbista zdawał sobie doskonale sprawę. Ściągnięcie kadry dowódczej w sobotę było syzyfową pracą, a mobilizacja żołnierzy służby zasadniczej musiała zakończyć się klęską.

Połowa wojaków odchodziła właśnie do rezerwy i od dwóch dni wszystkie zakamarki rozległej jednostki roiły się od pijanych rezerwistów, owiniętych niebiesko-białymi chustami. Brzęk tłuczonych butelek zagłuszały tylko nieludzkie ryki pijanych ze szczęścia „dziadków” oraz śpiewane na okrągło słowa znanego szlagieru „Godzina piąta minut trzydzieści...”. Rezerwa panowała niepodzielnie nad jednostką, mając w dupie wszelkie regulaminy i zasady współżycia żołnierskiego. Na korytarzach i w salach skandowano na okrągło: "Głupi uśmiech, pusty łeb, to po prostu zwykły trep!". Oficerowie, nawet ci w miarę lubiani, ukrywali się w swoich prywatnych mieszkaniach, żeby nie wchodzić w drogę byłym podwładnym.

Drugą połowę wojska stanowili młodzi poborowi, rozpoznawani po niedopasowanych i nieprzyzwoicie czystych mundurach, w których odbywali pierwsze ćwiczenia tak zwanego szkolenia podstawowego.

Reklama