Część 22
W każdym siedzi dureń. Konfabulator, mitoman, marzyciel i dureń. Rzecz w tym, jak szybko wraca się do tego, co możliwe i prawdopodobne. Hoszowskiemu zajęło to godzinę. Długo, zważywszy ćwiczenia, jakimi przez trzydzieści lat doświadczała go rzeczywistość. Tak czy owak, o szóstej rano porucznik nie miał już żadnego marzenia poza tym, żeby się wyspać. Czuł, że nawet na nie nie może sobie pozwolić. Kiedy wyprowadzili Rangułta, opadł bez sił na pryczę i nie podniósł się z niej przez trzy kwadranse, zanurzony po uszy w otępieniu.
Nie było mu w nim źle. Powinien poczuć zimno ciągnące od drzwi, niedomykających się po gwałtownym wejściu żołnierzy, ale nawet ono go nie dotykało. Nic go nie dotykało. Jak gdyby pokrył się sierścią, impregnującą go na wszystko co z zewnątrz.
Przez czas jakiś wyobrażał sobie filiżankę parującej kawy, potem cygaro, potem jedno na przemian z drugim. Zaczęło się rozjaśniać, kiedy w jego głowie zagościła kobieta.
Myśli o barłożeniu nachodziły go rzadko, bo nauczył się je w porę od siebie odpędzać. Rzadko też w związku z tym wodziły go na pokuszenie. A jak już wodziły, to po takich obszarach brudu, trywialności, masochizmu, występku, że wstyd było wspominać.
Kiedy otworzył oczy, nie wiedzieć zresztą po co, w świetle wstającego, szarego jak worek dnia błysnęło puzderko z konterfektem dziewczyny. Leżało na podłodze, pod stołem, w miejscu, skąd je podniósł podczas gry z kapitanem. Nie sięgnął po nie. Ani po pistolet, którego Heltrein nie zabrał, sądząc być może, że to broń porucznika.
Wyobraził sobie dobrze zapamiętaną twarz dziewczyny.