Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Kieślowski. Ważne, żeby iść..."




Ci, których popchnięto w tramwaju


Po studniówce zaczął przygotowywać się do egzaminów na studia. Twierdził, że wybrał je niejako wbrew własnej woli:

- Nigdy nie klęczałem przed filmem; nie zamierzałem być filmowcem. Chciałem być reżyserem teatralnym. Żeby studiować reżyserię teatralną trzeba było mieć ukończone jakieś inne studia. Nie spełniałem tego warunku i dlatego pomyślałem o łódzkiej szkole – wyjaśniał.

Na reżyserię filmową przyjmowano wówczas po maturze. Egzaminy były wieloetapowe, trwały dwa tygodnie.

- Wymagały sprawdzenia wielu uzdolnień, których nie można sprowadzić do jednego punktu, na przykład talentu. Bo cóż to jest talent? Należało więc dłużej przyglądać się kandydatowi w różnych sytuacjach…Ale i tak te egzaminy pozostawały loterią - uważał reżyser Jerzy Kawalerowicz, który wielokrotnie zasiadał w komisji selekcyjnej.

Kiedy Kieślowski dowiedział się, że na egzaminach trzeba zaprezentować własne prace artystyczne, zaczął robić zdjęcia i pisać opowiadania.

W jednym z nich, zatytułowanym Bramka, opisał ludzi, którzy przychodzą na boisko sportowe wypożyczyć piłkę i postrzelać do bramki. Charakteryzował ich jako tych „którzy nie załatwili swoich spraw w biurach i urzędach; którzy nie dostali w sklepach rękawiczek, których oszukano w kawiarniach, wyrzucono z pracy, popchnięto w tramwaju, którzy pokłócili się z żonami mającymi rację, którym uciekł ostatni autobus i nie zatrzymała się taksówka...” Tacy, zwyczajni, wtedy i potem przykuwali uwagę Kieślowskiego.


Zasypane pudło

Z myślą o egzaminach postanowił też nakręcić film amatorski. Zrealizował go przy pomocy sprawdzonych przyjaciół - Janusza Skalskiego i Romana Filutowskiego.

Janusz Skalski:

- Od kolegi, którego ojciec wrócił z placówki zagranicznej Krzysztof pożyczył ośmiomilimetrową kamerę. Nie pamiętam, czy to była kamera radziecka, krasnogorsk, czy jakaś inna…Sfilmował nią scenę, w której mężczyzna wrzuca do znajdującego się w wykopanym dole tekturowego pudła rozmaite dokumenty - legitymacje, dyplomy, zdjęcia, a następnie to pudło zamyka i przysypuje ziemią. To wszystko.

Miniatura nosiła tytuł „Stracone złudzenia”. Mógł ją zainspirować pogrzeb ojca Krzysztofa, ale nie musiał. Autor nie zawsze zna genezę swoich utworów. Kieślowski już w pierwszych próbach filmowych czerpał z własnych doświadczeń. Kamerę skierował na siebie. Czy uświadamiał sobie, że tak robi?



Filmówka


Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna i Filmowa w Łodzi była wówczas jedyną w Polsce uczelnią kształcącą reżyserów i operatorów filmowych. Dzisiaj nazywa się ją „filmówką”; wtedy mówiło się po prostu: szkoła.

Powstała w 1948 roku. Swoje istnienie zawdzięcza temu, że po wojnie akurat w Łodzi - stosunkowo mało zniszczonej - skupiło się najwięcej ludzi kina. Trzydziestoparolatkowie: Aleksander Ford, Stanisław Wohl, Jerzy Bossak, Ludwik Starski, Wanda Jakubowska wymyślali model nowej, upaństwowionej kinematografii. Wprawdzie wracający z wojny filmowcy zatrzymywali się także w Krakowie, gdzie już w roku 1945 uruchomiono Kursy Przysposobienia Filmowego, jednakże ani tam, ani w zrujnowanej Warszawie nie powstały najważniejsze instytucje filmowe.

W Łodzi błyskawicznie powołano do życia pierwszą wytwórnię filmową, atelier, przedsiębiorstwo „Film Polski” ( z działem produkcji filmów), stworzono Instytut Filmowy , centralną bibliotekę i archiwum filmowe, później także Wytwórnię Filmów Oświatowych. Część z tych instytucji umieszczono przy Targowej 61, w pofabrykanckim pałacyku z roku 1893. On też stał się siedzibą filmowej alma mater.

- Powstawała na wariackich papierach i dlatego odniosła sukces- skwitował Jerzy Toeplitz, jej pierwszy rektor.

W końcu lat czterdziestych „szkołę w pałacu” odwiedzali z wykładami wybitni teoretycy i krytycy filmu - Bela Balazs , Umberto Barbaro z rzymskiego Centro Esperimentale i Georges Sadoul z Paryża. W okresie najsilniejszego stalinizmu przyjechać mógł tylko ktoś ze Wschodu i był to Wsiewołod Pudowkin. Potem ponownie przyjeżdżali filmowcy z Zachodu. U schyłku lat 50-tych odwiedziła szkołę delegacja filmowców brytyjskich, którzy swoją National Film School pragnęli kształtować na wzór łódzkiej. W latach 60-tych PWSTiF gościła Kirka Douglasa, Lindsaya Andersona, Susan York i wielu innych.

O tym i innych faktach tworzących ekscytującą aurę wokół szkoły Kieślowski dowiedział się później.



Wizytówka

Reżyseria była kierunkiem niezwykle popularnym, a zarazem elitarnym

O jedno miejsce ubiegało się kilkanaście osób. Miejsc było piętnaście. Najwięcej kandydatów pochodziło z Warszawy i z tak zwanych dobrych, nierzadko dygnitarskich domów. Niektórzy posiadali już dyplomy ukończenia innych uczelni.

Trzeba było mieć wiele tupetu i determinacji, by ubiegać się o przyjęcie do szkoły filmowej z takiej pozycji jak Kieślowski. Pewnie dlatego, by ją wzmocnić w oczach egzaminatorów, w jednym z kwestionariuszy do zawodu ojca - inżynier dodał architekt. Inżynier- architekt. Wydawało mu się, że to lepiej brzmi. W kolejnej rubryce dotyczącej ojca musiał wpisać: nie żyje...

Do szkoły przyjmowani byli także cudzoziemcy - raz dwóch, innym razem sześciu - Brytyjczycy, Hindusi, Bułgarzy, Irańczycy, Algierczycy, Marokańczycy, Irakijczycy, Argentyńczycy, Jugosłowianie. Ich obecność przez lata dodawała szkole atrakcyjności i kolorytu, ale wizytówką były wtedy międzynarodowe sukcesy jej absolwentów, przede wszystkim współtwórców „szkoły polskiej” Andrzeja Wajdy, Jerzego Wójcika, Kazimierza Kutza, Janusza Morgensterna i tragicznie zmarłego Andrzeja Munka, a także sława wykładowców –Jerzego Toeplitza, Jerzego Bossaka, Kazimierza Karabasza, Stanisława Wohla, Wandy Jakubowskiej, Stanisława Różewicza, Anatola Radzinowicza i innych.

Kiedy Kieślowski zabiegał o indeks kolejne wpisy do niego uzyskiwali ci, o których wkrótce zaczęło być głośno: Jerzy Skolimowski, Krzysztof Zanussi, Marek Piwowski. Ekrany kin przemierzał właśnie „Nóż w wodzie” - debiut fabularny Romana Polańskiego, wychowanka łódzkiej szkoły. Niebawem otrzymał on nominację do Oscara. Dla zdających na reżyserię był to sygnał, że zdobyte w Łodzi umiejętności mogą zaprowadzić nie tylko na festiwale do Moskwy, Wenecji, San Sebastian, Karlovych Varów i Cannes. Także do Hollywood. Któż skrycie nie marzył o takiej karierze, któż nie pragnął wyrwać się w świat, nie śnił o sławie i prawdziwych pieniądzach?

Kieślowski osiągnął tak wiele, bo nie myślał o pieniądzach i sławie, ale dlatego, że kochał kino”- skwitowała po latach jego dawna wykładowczyni, Wanda Jakubowska. Może miała rację.

W lipcu 1962 roku Kieślowski zdawał egzaminy łódzkiej szkoły filmowej. Dotarł do ostatniego etapu, ale nie znalazł się w gronie szczęśliwców, którzy zostali przyjęci. Nie starał się dostać na jakąś inną uczelnię, w której były wolne miejsca. Wybrał się na żagle i tam myślał, co dalej robić.

We wrześniu 1962 roku rozpoczął naukę w warszawskim Studium Nauczycielskim przy ulicy Saskiej 78. Tam były jeszcze luzy na wychowaniu plastycznym; po ukończeniu tego kierunku można było zostać nauczycielem rysunku. Nawet nie brał pod uwagę takiej możliwości.

Większość słuchaczy SN-u stanowili zresztą ci, którzy nie dostali się na wyższe uczelnie, ale nie zamierzali zostać pedagogami. Traktowali studium jako „przechowalnię bagażu”, sposób na przetrwanie, a przede wszystkim na wymiganie się od wojska.

W tamtym okresie Kieślowski mieszkał we Włochach, na peryferiach Warszawy, razem z Romkiem Filutowskim i Januszem Skalskim. Byli w podobnej sytuacji - potknęli się. Filutowski kontynuował naukę w Liceum Technik Teatralnych, powtarzał ostatnią klasę. Skalski nie dostał się do Akademii Sztuk Pięknych. W pokoju, który wynajęli mieli spartańskie warunki. Zimą w kranach zamarzała woda. Nie stać ich było na lepsze lokum. Skalski znalazł pracę w kolejowych magazynach „Warsu”. Dzięki temu regularnie zaopatrywał kolegów w ser i masło. Radzili sobie jak mogli. Żadnemu nie przelewało się.



Garderobiany


W drugim semestrze Kieślowski coraz rzadziej pojawiał się na zajęciach w Studium Nauczycielskim. Nudziły go. Przypadkowo dowiedział się o możliwości dorobienia paru groszy w teatrze. Zdzisław Siwak, wcześniejszy absolwent Liceum Technik Teatralnych, teraz studiował filozofię. Zajęcia na uczelni miał w dzień, a wieczorami pracował jako krawiec garderobiany w Teatrze Współczesnym. Potrzebował pomocników. Teatr wprowadził akurat do repertuaru parę sztuk wieloobsadowych. Oprócz aktorów zawodowych występowało w nich do pięćdziesięciu statystów.

Zdzisław Siwak:

- Nie dawałem rady wszystkich obsłużyć. Zwróciłem się do znajomych z naszego liceum. Wraz z innymi pojawił się także Krzysztof Kieślowski. Otrzymał zadanie ubierania komparsów występujących w „Karierze Artura Ui”, którą wyreżyserował Erwin Axer. Niemal codziennie przychodził do teatru na osiemnastą. Pracę kończyliśmy po 22-giej. Zdarzało się, że Krzysztof mnie zastępował i wtedy przygotowywał kostiumy dla znanych aktorów. „Kariera” cieszyła się wielkim powodzeniem, długo nie schodziła z afisza, więc Krzysztof miał zajęcie przez wiele miesięcy.

W garderobie mógł sporo zaobserwować. Sporo się też dowiedział, bo rozmawiało się tam o wszystkim. Chcąc nie chcąc poznawał zakulisowe życie teatru. Zwłaszcza Aleję Zasłużonych i Aleję Zadłużonych - jak nazywano garderoby aktorskie.

Przez długi czas nie chwalił się pracą na zapleczu teatru. Jednak po dziesięciu latach, w nakręconym przez niego „Personelu”, można było zobaczyć ile z niej wyniósł. Później ironizował: szyłem i podawałem gacie wybitnym aktorom: Łomnickiemu, Zapasiewiczowi, Bardiniemu. I angażował ich do swoich filmów oraz przedstawień teatralnych.

W sezonie 1963/4 oprócz Kariery Artura Ui we Współczesnym wystawiano również Trzy siostry Czechowa i Dożywocie Fredry .

- Karierę znam na pamięć - podkreślał Kieślowski. Jednym z jego ulubionych autorów stał się Czechow. Tytuły filmów powinny być krótkie jak u niego, uważał. O Fredrze nigdy nie wspominał.



Matczyne łzy


W czerwcu 1963 roku po raz drugi zdawał do szkoły filmowej i po raz drugi dotarł do końcowej fazy egzaminów. Indeksu nie otrzymał. Wrócił z Łodzi do Warszawy i przy ruchomych schodach trasy W-Z spotkał się z matką. Nie musiał nic mówić. Spojrzała na niego i rozpłakała się.

- Wtedy obiecałem sobie, że to już się nie powtórzy…- opowiadał po latach.

Porażki na egzaminach nie załamały go. Nie zdeprymowały go również złe oceny, które otrzymywał na kursach przygotowawczych dla kandydatów do szkoły filmowej. Dwukrotnie uczestniczył w takich kursach. Od pedagogów odbierał sygnały, że nie nadaje się na filmowca. Wyniki sprawdzianów, które tam przeprowadzano miał złe - niedostateczne oceny z kompozycji zdjęć lub ledwie dostateczne z innych przedmiotów.

- Dostanę się, ponieważ oni mnie nie chcą - mówił. Motorem jego poczynań były ambicja i zawziętość. Te cechy ujawniał potem wielokrotnie. Okazywały się przydatne w zawodzie reżysera.

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną