Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Kładka nad czasem. Obrazki z Miasteczka"

 
 

W dziejach Miasteczka jedna jest tylko taka dziewka, nikt nie zna jej nazwiska, nikt nie zna imienia. Przyszła do nas ze wsi biednej, być może dalekiej, wśród lasów położonej, odludnej i cichej. Młoda, nieletnia niemal, rozpoczęła dzieło, była pracowita, konkurencji nie miała. Ktoś — być może — powiedział: niech się zowie Andzia, zdrobnienie ładne, wdzięczne, dla dzieci wierszyk przypomina o dziewczynce, co nie wierzyła matce, że róża kole. Andzia, o której piszę, kolców się nie lękała, nie strzegła się także kolców życia, te zaś szczędzone jej nie były, spotykała je wszędzie, a strachom ulegać nie miała zamiaru. Wiejska dziewczynina, wyległa na ulice, na pogody nie patrząc. Dzielnie spacerowała i w upalne słońce, i w dzikie wichury, szaleństw przyrody dostrzegać nie chciała. Deszcz nie był dla niej straszny, mrozów się nie bała. Zahartowana na wsi, sprostać umiała wszystkiemu. Na klientów czekała i w piątek, i w świątek, a ci raz przychodzili tłumnie i z hałasem, a w dni pewne tak ich brakowało! Ale wówczas spokojnie nie odpoczywała, bezczynność ją męczyła, przykra, pusta, ciężka zwłaszcza w tym zawodzie, w nim bowiem ważny każdy moment, czas z chwil złożony ucieka okrutnie, ci zaś, co przychodzą, to płacą od razu. Czas nasz mija i pędzi, nikt go nie zatrzyma, na nic się zdadzą kosmetyczne sztuczki, metrykalne fortele także nie pomogą. Mija i nie zna powtórek. Przysmak? Przysmakiem bywa się za młodu! Tak ją właśnie nazwano, miano się przyjęło i po Miasteczku krążyło podobnie jak ona. Nie było u nas dzielnicy czerwonych latarni, musiała chodzić od rogu do rogu — najpierw w chustce na głowie, potem w kapeluszu. Awansowała, coraz elegantsza! A Przysmak to jest przezwa jeno. Nie wiemy, kto ją nadał, nie wiemy, kiedy to się stało, ale z pewnością na samym początku, gdy z węzełkiem w garści do Miasteczka przybyła, by w nim pracę znaleźć.


Znalazła! Jako się już rzekło, trudów nie szczędziła, by stać się samotną ulicy królową. Była ładna, fertyczna, z jasno blond włosami, uczesana w loczki, które najpierw spod chust wystawały, potem — z kapeluszy. Oczy miała błękitne, wzrost zaś całkiem, całkiem… Ani zbyt szczupła, ani zbyt tęga, była jakby skrojona na miarę — i zaspokoić mogła wszelkie apetyty. Nawet gdy była blada i zmęczona, uwagę przyciągała, przechodnie patrzyli na nią swym ciekawskim wzrokiem, jedni ze zrozumieniem, nie kryjąc zdziwienia, że w naszym Miasteczku, raczej ubogim, do wydatków nieskłonnym, na ogół cnotliwym, ktoś taką z powodzeniem może uprawiać profesję, inni ze zgorszeniem, oburzeni srodze, że na to się pozwala, bo ktoś taki młodzież płci męskiej na niedobrą sprowadza drogę, a może nawet choroby wstydliwe rozsiewa. O tempora, o mores! Dziwiono się, że władze patrzą z przyzwoleniem na tę gorszycielkę, która przybyła nie wiadomo skąd, a nam grozi wszystkim jej niecna obecność. Policja, która czasami konno na trasy wyrusza, by strzec naszego spokoju, nie interweniuje, sprawą się nie trapi. Bo dla niej ona jakby nie istniała, ma większe kłopoty. A o tej straszliwej kobiecie podobno ksiądz proboszcz mówił w niedzielnym kazaniu, ostrzegał swe owieczki (była to wilczyca?), nawet piekłem groził. A też byli tacy, co wytykali ją palcami, siewczynię niecnoty, wskazywali niegodną, wiecznie potępioną. Czynili to przechodnie różni, nie tylko ludzie starsi, mający młodości swej burze już dawno za sobą (jeśli w ogóle je mieli), nie tylko kobiety owdowiałe i nieuwiedzione, ku ziemi pochylone, którym tak już niewiele z życia pozostało. Również niewiasty młodsze, mężatki i panny, bo się bały, że dziwna nieznajoma, paradująca od rogu do rogu na pryncypalnych naszego Miasteczka ulicach, straszliwa przybłęda, przyciągnie i odbierze mężów, narzeczonych, adoratorów wszelkich, wiadomo, jak się rzeczy toczą, czujną trzeba być i uważną.


Nikt wszakże w heroinę naszą kamieniem nie rzucił. Zachowywała się porządnie, nie była wulgarna, z ust jej nie padło nigdy mocne słowo, nie klęła i nie obrażała. Czekała, stojąc bądź chodząc, jak nakazują zasady profesji, na tych, co zechcą z jej usług skorzystać za cenę z góry umówioną. Nie zaczepiała sama, wiedziała przecie, że ci, co jej ciała pragną, bez trudu ją poznają, rozpoczną rozmowę, a gdy cenę ustali i warunki wszystkie, dyskretnie zaprowadzi gościa do swojej izdebki na mansardzie w domu dwupiętrowym na bocznej ulicy, należącym do pewnego kupca, któremu nie przeszkadzało to, co ona robi, czynsz płaci przykładnie. Klientów miała wielu, jak w ulęgałkach w nich nie przebierała. Bardzo byli różni: starzy i młodzi, brudni i domyci, eleganccy z włosami wypomadowanymi, wodą kolońską skropieni, w niezłych garniturach, i obdarci, w przepoconych łachach, bo nie stać ich na nowe, biedacy, ale mogą od czasu do czasu szarpnąć się na przygodę, miejscowi, dbający o dyskrecję, tacy, co z chęcią sięgnęliby po czapkę-niewidkę, i przyjezdni, którzy z natury rzeczy mniej się obawiali społecznej opinii, bo byli nieznani, a także tego, iż wieść do żony dotrze, a ta nie wybaczy. Dominowali wszakże młodzi, uczniowie z tutejszego liceum, w których zmysły szumiały jak wierzby płaczące, na zaspokojenie wichrów czasu dojrzewania szło więc kieszonkowe. Mówiono, że dla nich bohaterka nasza ma taryfę ulgową. Rówieśnikami byli lub nieznacznie młodsi, ona im sprzyjała. Bo nie tylko zaspokajała ich młodzieńcze żądze, wprowadzała także w świat nowy i jeszcze nie znany, a skromne łoże stawało się miejscem edukacji, gdy wtajemniczała młodzieńców w to, o czym dotąd śnili. Była opiekunką.


Wszystko rozwijało się dobrze, chętnych było wielu, jednakże Andzia Przysmak zniknęła nagle jak sen jaki złoty, co w Miasteczku zauważono, choć nikt raczej nie usychał z żalu i nie mdlał z tęsknoty. Zniknęła, jak przybyła: cicho i niespodziewanie. Nie wyznała klientom, tym nawet, co odwiedzali ją stale i systematycznie, że postanowiła porzucić miejsce swej pracy jakże wytężonej. Wyjechała w dal siną, w rejony nieznane — nam w każdym razie, bo ona pewnie znała je z lat dawnych. Zniknięcie nieoczekiwane fantazję pobudziło, wieść gminna o rozmaitych mówiła przyczynach, nie powstała jednak wersja ostateczna, albowiem dowodów zabrakło niezbitych. Najpierw najgłośniej prawiono o zbrodni strasznej i niezrozumiałej, stała się Andzia męczennicą pracy. Bo w jej trakcie zabił ją pono w miłosnym zapale klient tajemniczy. Zwłoki wyniósł, spalił, a prochy rozsypał wśród pól okolicznych, by ślady czynu zginęły na wieki, on sam zaś bez podejrzeń mógł opłakiwać piękną zaginioną. Wszelako zbrodni żadnej nie było, zabrakło dowodów i poszlak najmniejszych. Nasza bohaterka zniknęła zwyczajnie, po ludzku, w cichości, jak chciała. Może kupiła bilet do stolicy, a może w strony, z których pochodziła?


Nie stało Andzi Przysmak na naszych ulicach, pokój na poddaszu wynajęto nowym lokatorom. A fama głosiła bardziej wiarygodna, że nie umarła od noża szaleńca, zwyczajnie wyjechała, by wrócić do zwykłego życia. Szlifowanie naszych łbów kocich już jej się znudziło, poszła do spowiedzi, ksiądz jej nakazał, by życie zmieniła. Wierna córa Kościoła nawet gdy grzeszyła, posłuchała. Uciuławszy garść grosza, do domu wróciła, panna posażna, poważna i w świecie obyta. Narzeczony doń wrócił, ale by woreczka pieniędzy bezmyślnie nie przejeść i nie popaść znowu w dokuczliwą biedę, sklepik otworzyła. Przychodzili bliżsi i dalsi sąsiedzi, by nabyć mydło i powidło. A ona już z miejskim szlifem, zasad świadoma higieny, myła okna i owoce, jak Mańka Szpryncer robaki tępiła…


Lecz o tym po Miasteczku jedynie krążyły domysły. Nikt nie był świadom tego, gdzie ona przebywa. Jak zwie się jej rodzinna wioska, jakie też nosi miano, gdy się swej przezwy komicznej wyzbyła? Może nad bezimienną rzeką stoi bezimienna? Tego jednak nie wiemy, po naszej bohaterce pozostał jedynie pseudonim. Czy istniała naprawdę? Nie, tego też nikt z nas nie jest świadom, na to pytanie i ja, mały kronikarz, odpowiedzieć nie umiem. Ale czy to ważne? Andzia Przysmak żyje przecież w słowie, opowiadać można o wszystkich, także przeto o tych, co zrodzeni z plotek i z konceptów, z imaginacji, a także z fam różnych, które niczym widmo krążą po Europie i ludziom zawracają głowę.
 

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną