Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Cały czas"

 
Jest ósma rano:


— Ja sobie przejrzę gazetę, już coś jadłem na mieście — powiedział.

— No dobrze — odpowiedziała — niech pan sobie siądzie w holu. Potem jeszcze muszę się rozliczyć za występ.


Przez oszkloną ścianę A.Z. widzi grupę niemieckich turystów i zmarnowanych wczorajszą nocą swojskich gości hotelowych, którzy skubią widelcami na półmiskach rozstawionych na długim blacie. Dla Niemców złączono kilka stołów i teraz śpiewają hałaśliwie jakąś przysadzistą pieśń, i piją zamówionego do śniadania szampana; a więc ona nie pamięta, co się zdarzyło w nocy, myśli A.Z.; mówi do mnie „proszę pana”, czyli nie pamięta — cała akcja na nic, trzeba będzie to wszystko powtarzać od nowa, jeszcze raz. Ale to się może opłacić.

A.Z. powiedział jej, że już coś jadł na mieście, zanim po nią przyszedł; spał w mieszkaniu znajomego, który zostawił mu klucz, nie jadł niczego poza słodką bułką ze straganu, ale nie chciał z aktorką wchodzić do sali restauracyjnej, bo wiedział, że będzie musiał za to swoje śniadanie zapłacić.

Ona też była skancerowana po wczorajszej nocy i słońce wpadające przez szyby bezbłędnie odczytywało jej wiek; mimo umiejętnie zrobionego makijażu aktorka w żaden sposób nie potrafiła sobie uszczknąć choćby paru lat — jak ja mam prawie czterdzieści dziewięć, to ona ma z sześćdziesiąt pięć; co ja za kaskaderkę uprawiam, krzywi się A.Z.

Wczoraj podszedł do niej po występie; stała na korytarzu z bukietem kwiatów, przy niej kierowniczka tego domu kultury, w którym z recytacjami poezji występowała dla garstki słuchaczy; rozmawiały; obok przemykały jakieś młode dziewczyny, pewnie bywalczynie konkursów recytatorskich, ale tylko rzucały ukradkowe spojrzenia, bo nazwisko aktorki nic im nie mówiło, tak jak prawie nikomu tutaj; dla tej publiczności nazwisko aktorki brzmiało: Warszawa; artystka z Warszawy, ale to już nie wystarczyło, by zwabić więcej ludzi.

Reklama