Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Zahir"

 
Patrząc na tłum ludzi, którzy przyszli na mój wieczór autorski w megaksięgarni na Polach Elizejskich, myślałem o tym, ilu z nich miało takie same przeżycia jak ja z moją żoną.

Bardzo niewielu. Jedna, może dwie osoby. A mimo to większość z nich utożsamiała się z tym, co napisałem w ostatniej książce.

Pisanie jest jednym z najbardziej samotnych zajęć na świecie. Raz na dwa lata siadam przed komputerem i zaglądam w nieznane morza mojej duszy. Dostrzegam, że istnieją tam pewne wysepki - nowe pomysły, które tylko czekają, żeby je odkryć. Więc wsiadam do mojej łodzi, zwanej Słowem, i płynę w stronę najbliższej z wysp. Po drodze znoszą mnie morskie prądy, szaleją wiatry i burze, ale mimo wyczerpania wciąż wiosłuję, chociaż wiem, że zboczyłem z kursu i wyspa, do której zmierzałem, zniknęła mi z oczu.

Nie mogę już jednak zawrócić. Muszę płynąć dalej albo przyjdzie mi utonąć na środku oceanu. W owej chwili w mojej głowie kłębią się straszliwe myśli, wyobrażam sobie, jak spędzam resztę życia na odcinaniu kuponów od dawnych sukcesów lub na zgorzkniałym krytykowaniu młodych pisarzy, bo sam nie mam już weny na nową książkę. A przecież marzyłem o tym, by zostać pisarzem. Muszę więc dalej tworzyć zdania, akapity, rozdziały, muszę pisać aż do śmierci, nie dać się sparaliżować przez sukces czy porażkę, nie wpaść w zasadzki. Bo inaczej jaki sens będzie miało moje życie? Kupię młyn gdzieś na południu Francji i zajmę się uprawianiem ogródka? Zacznę jeździć z wykładami, bo mówić jest łatwiej, niż pisać? Zmyślnie i tajemniczo wycofam się ze świata, żeby zbudować wokół siebie legendę, rezygnując z wielu codziennych przyjemności?

Przerażony tymi myślami odkrywam w sobie pokłady siły i odwagi, o jakie sam siebie nie podejrzewałem.

Reklama