Teoretycznie kryminał
Recenzja książki: Laurent Binet, „Siódma funkcja języka”
Francuski poststrukturalizm może wydawać się hermetycznym zjawiskiem akademickim, ale tworzący go intelektualiści i pisarze stanowili również zbiorowisko barwnych indywidualności. Co wykorzystał w „Siódmej funkcji języka” Laurent Binet, czyniąc bohaterami kryminalnej historii postacie znane dotąd głównie z akademickich lektur: Michela Foucaulta, Jacquesa Derridę, Hélène Cixous czy Philippe’a Sollersa. Punktem wyjścia jest rzeczywiste zdarzenie, wypadek samochodowy, którego ofiarą padł słynny krytyk literacki Roland Barthes. W powieści Bineta staje się elementem intrygi obejmującej kręgi akademickie, kandydatów na prezydenta Francji (Giscarda i Mitterranda), służby wywiadu, terrorystów i mafię. Siłą napędową tej historii – i jej humoru – jest zderzenie policyjnego twardziela, komisarza Bayarda, z grupą „wykształciuchów” (tak w świetnym tłumaczeniu Wiktora Dłuskiego) posługujących się ezoterycznym żargonem, który usiłuje tłumaczyć pomocnik policjanta, doktorant Simon Herzog. Stawką w śledztwie jest zdobycie klucza do retorycznej perswazji, która może dać władzę nad światem (a przynajmniej francuską prezydenturę). Powieść jest w gruncie rzeczy wielką pochwałą sztuki dyskusji, której z narażeniem zdrowia oddają się tu członkowie Logos Klubu. To także brawurowy remiks „Imienia róży” Umberto Eco (który zresztą jest jednym z bohaterów) i akademickiej satyry Davida Lodge’a („Mały światek”, „Fajna robota”), zrobiony z sensacyjnym zacięciem „Kodu da Vinci” Dana Browna. Choćby dlatego będzie świetną rozrywką nie tylko dla studentów polonistyki. A rzeczywistość w końcu dogoniła tę zwariowaną powieść. W lutym bułgarska komisja lustracyjna ujawniła, że krytyczka Julia Kristeva od początku lat 70. rzeczywiście – a nie tylko w powieściowej fikcji – współpracowała z wywiadem...
Laurent Binet, Siódma funkcja języka, przeł. Wiktor Dłuski, Wydawnictwo Literackie, s. 456