Nowa powieść Eustachego Rylskiego jest rodzajem hybrydy: z jednej strony mamy polityczne wątki, w których szybko rozpoznajemy nawiązania do dzisiejszej Polski, z drugiej toczą się tu wysublimowane dialogi o sztuce, pięknie i naturze człowieka, które przypominają ostatnie powieści Rylskiego. Ale największym problemem jest język tej powieści. Wyszukane słownictwo, archaizmy, wysoki ton mieszają się z wulgarnością w rozbuchanych popisach stylistycznych. Wszystko to sprawia wrażenie manieryczności, która prowadzi na manowce. W tym morzu sztuczności uderzają co pewien czas bardzo trafne sformułowania i analizy stanu społeczeństwa. Choćby takie, że naród pod dyktaturą w pewnym momencie przestaje jej potrzebować, bo sam się żywi nienawiścią. W tym wymyślonym państwie rządził Don, który w pewnym momencie znikł. Jednak „teoretyczna tyrania Dona była mniej groźna niż praktyczna tyrania ludu”. Głównym bohaterem jest zaś Gaponia, jego przyboczny. Państwem, w którym nic nie działało, zarządzał Dom Centralny. Była jeszcze falanga, czyli patriotyzm w służbie przemocy – kibole i bandyci, których czasem używali politycy. Gaponię poznajemy najlepiej dzięki niekończącym się rozmowom, które toczy. Nie znaczy to jednak, że postać nabiera wyrazistości. Obraz, który stworzył Rylski, jest ciemny, natura człowieka nie pozostawia żadnych złudzeń. Nie ma blasku, który obiecywał ludziom Don. Powieść Rylskiego pokazuje mechanizmy rozkładu i siły destrukcji tkwiące w ludziach, szkoda, że w formie tak manierycznej.
Eustachy Rylski, Blask, Wielka Litera, Warszawa 2018, s. 376