Wychodzić problemy
Recenzja książki: Rebecca Solnit, „Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne”
Tak było z manifestem feministycznym „Mężczyźni objaśniają mi świat”, o kobietach wychowywanych do milczenia, i tak jest teraz. „Zew włóczęgi” to znów z pozoru historie o oczywistościach – o potrzebie chodzenia, przemieszczania się na dwóch nogach, przyglądania się światu i sobie przy okazji. O tym, jak przecenia się rolę infrastruktury, a nie docenia gołej przestrzeni przemierzanej tylko o własnych siłach: „Lubię włóczęgę właśnie dlatego, że jest powolna, i podejrzewam, że umysł, na podobieństwo naszych nóg, działa w tempie pięciu kilometrów na godzinę”. Chodzenie może być prostym aktem i jedną z organicznych zdolności człowieka, ale na ogół łączy się z myśleniem („Nie jestem prawie zdolny myśleć, kiedy siedzę w miejscu; trzeba, by ciało było w ruchu, aby pobudzić mój umysł” – Solnit cytuje Jeana-Jacquesa Rousseau). Spacerując, można – jak to autorka ujmuje – „wychodzić problemy”. Chodzenie bywa też wreszcie przywilejem, pozwala zabrać głos. Nie bez powodu potęgę wędrówki Solnit zgłębia od czasów pierwszych demonstracji, w które się włączyła. W latach 80. protestowała na poligonie w Nevadzie przeciw broni atomowej. W trwającym stuleciu wolność demonstracji to też jedno z fundamentalnych praw człowieka i polski kontekst sam się tutaj nasuwa. Mogłoby się więc zdawać, że nie ma błahszego tematu do rozważań niż chodzenie, ale Solnit zręcznie wyprowadza nas z tego błędu.
Rebecca Solnit, Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne, przeł. Anna Dzierzgowska, Sławomir Królak, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2018, s. 432