Sympatyczna kolonizacja
Recenzja książki: Ilona Wiśniewska, „Lud. Z grenlandzkiej wyspy”
Od niemal dekady Ilona Wiśniewska mieszka na dalekiej skandynawskiej północy. „Lud” jest trzecią jej książką reporterską o tej części globu – tym razem autorka (regularnie publikująca swoje teksty w POLITYCE – przyp. red.) trafia na Grenlandię. Nie jeździ jednak po całej wyspie, siedmiokrotnie większej niż Polska, lecz skupia się na jednej odizolowanej osadzie – Uummannaq. Pracuje tam w najdalej na świecie na północ położonym domu dziecka. Pozwala to jej zżyć się z 1300-osobową społecznością i opowiedzieć losy tego miejsca poprzez korowód bohaterów. Będą wśród nich najsłynniejszy kucharz Grenlandii Inunnguaq, polujący na niedźwiedzie Uunartoq, Helene, którą Duńczycy przymusowo odebrali matce, przeznaczając jako najinteligentniejsze dziecko na eksperyment w Danii, znajomy tłumaczący, czemu dżointy są tutaj tak drogie, czy była premier Grenlandii Aleqa, która obiecywała, że Grenlandczyków czeka piękna niepodległość. Ciekawe są rozważania o Grenlandii jako o duńskiej kolonii. Grenlandczycy twierdzą z jednej strony, że jeśli już ktoś ma ich kontrolować, niech będzie to Dania, a z drugiej – w miejscowym parlamencie rządzą partie wzywające do oddzielenia 56-tysięcznej wyspy od Kopenhagi. Czas spędzony z autorką spacerującą po skutym lodem morzu, jedzącą skórę wieloryba czy milczącą z miejscowymi biegnie nieśpiesznie. Wszak dopiero Inu zwrócił jej uwagę, że „kalendarz ścienny jest na poprzedni rok”. Cieszy fakt, że Wiśniewska nie orientalizuje i traktuje Eskimosów na serio. A oni odwzajemniają się niesamowitymi opowieściami.
Ilona Wiśniewska, Lud. Z grenlandzkiej wyspy, Czarne, Wołowiec 2018, s. 200