Co by było, gdybyśmy spotkali siebie samego z młodości? Taki jest punkt wyjścia – w sandomierskim Uchu Igielnym, wąskim przejściu, na schodach bohater stary spotyka siebie młodego i w całej książce te dwie perspektywy się przeplatają. Obaj czekają na dziewczynę, która kiedyś zniknęła. Wołano na nią Żydówka. Poszukiwanie dziewczyny (i cień sandomierskiego getta) staje się motywem łączącym całą tę powieść, która rozpada się na wiele osobnych historii. Błądzimy po zakamarkach przeszłości, która nie jest przeszłością. W „Uchu Igielnym” nie ma bowiem czasu, wszystko dzieje się jednocześnie. Życie bohatera składa się z historii, które mogły wydarzyć się zawsze i właściwie wielu bohaterom. A jednocześnie to jest opowieść bardzo polska, kładzie się na niej cień wojny i Zagłady. No dobrze, ale co może wyniknąć z takiego spotkanie w starszym wieku siebie samego z młodości? Otóż właśnie niewiele – nie da się nic przekazać, a co gorsza, okazuje się, że nie ma właściwie ciągłości, składamy się z wielu osób, a nie z jednej. „Nie do uwierzenia wydają się wspomnienia na starość, zwłaszcza z dzieciństwa i młodości (...). Co kryje się za tym, że jesteśmy tak nierozerwalnie przywiązani do czegoś, co nie wiadomo, czy było, lub czego nam życie poskąpiło, a z czego, mimo to stworzyliśmy odniesienie do naszej tęsknoty?”. Okazuje się, że budujemy obraz swojego życia ze złudzeń, przeinaczeń. Taką summę życia bohatera przynosi nowa powieść Myśliwskiego, zamiast podsumowania dostajemy dekonstrukcję, na tym polega przewrotność. Co więc zostaje z życia? Opowieść. Jesteśmy, póki opowiadamy siebie. „Życie człowiek nosi w sobie. Nie opowie, to go nie ma”.
Wiesław Myśliwski, Ucho Igielne, Znak, Kraków 2018, s. 432