Sanatoria pod klepsydrą
Recenzja książki: Max Blecher, „Rozświetlona jama. Dziennik sanatoryjny”
Ostatnia z książek Maxa Blechera (1909–38), opublikowana już po śmierci autora. Blecher, należący do wyjątkowego pokolenia rumuńskich intelektualistów, którzy podbijali swoją twórczością Europę, nie zdołał jednak – w odróżnieniu od Eliadego, Ciorana, Tzary czy Ionesco – zdobyć za życia należnej mu sławy. Gdy skończył 19 lat, zdiagnozowano u niego chorobę Potta, czyli niezwykle bolesną gruźlicę kręgosłupa. Od tego czasu aż do śmierci w wieku 28 lat Blecher przebywał w różnych europejskich sanatoriach. Do rodzinnego Roman powrócił przykuty do łóżka i w gipsowym gorsecie. Mimo to pisał bezustannie, jakby przezwyciężając w ten sposób ból. W odróżnieniu od wcześniejszych powieści, w „Rozświetlonej jamie”, dokumentującej pobyty w kolejnych sanatoriach, Blecher nie musi swojego doświadczenia ubierać w żaden kostium. Styl tych zapisków jest osobisty do bólu – ból bowiem jest tu głównym bohaterem. U Blechera cierpienie jednak nie uszlachetnia, a jedynie zrównuje wszystkich, uświadamiając przy tym znikomość istnienia. A jednak, mimo spowijającego wszystko śmiertelnego odoru, współpacjenci Blechera próbują żyć godnie. Leżący na specjalnych łóżkach-powozach, nie przestają kochać, romansować, bawić się czy uczestniczyć w balu przebierańców. Szpitalna groza przemienia się tym samym w groteskę, a świat ulega deformacji. Rzeczywistość, opisywana niezwykle zmysłowo, ze zrozumiałą łapczywością, zaczyna mieszać się z wizjami, nierzadko koszmarnymi. A nad wszystkim, niczym emblemat żałoby, powiewają klepsydry informujące o kolejnych zgonach.
Max Blecher, Rozświetlona jama. Dziennik sanatoryjny, tłum. Joanna Kornaś-Warwas, Książkowe Klimaty, Wrocław 2018, s. 200