Barnes, Amerykanka, należała do grona pisarzy, którzy tworzyli na początku wieku w Paryżu. Przyjaźniła się z Joyce’em, Eliotem i Gertrudą Stein, zwracała uwagę urodą i ciętym językiem. Była zjawiskiem i jej proza jest zjawiskową kwintesencją modernizmu. W tamtym czasie była to książka z kluczem – w tle jest historia Barnes porzuconej przez młodszą kochankę. Inne postaci też mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości, na co reagowały podobno wściekłością. Dziś czytamy to zupełnie inaczej, zwłaszcza że nie o fabułę tutaj chodzi. Rzecz dzieje się w gronie trzech kobiet, jednego barona i doktora O’Connora, który staje się powiernikiem trzech historii zawiedzionej miłości do Robin, kobiety o wyglądzie chłopca. Od początku to nie fabuła, ale język przykuwa uwagę, nadaje tempo, najpierw powolne, opisowe, a potem przyspieszone za sprawą szalonych mów. To jest opowieść o więźniach swoich ciał i tęsknot, ulegających oszustwu miłości, miejscami operetkowa, jak scena zwierzeń, które doktor przyjmuje w łóżku, w damskiej koszuli nocnej i peruce. Jednocześnie ta opowieść o „ludziach groteskowych i pogardzanych” jest bardzo przejmująca, kiedy starają się uchwycić swój śmieszno-straszny dramat. A zwłaszcza świadomy jest doktor, ten, który „upił się i recytuje świat”. Choć wie, że życia i tak nie da się wypowiedzieć.
Djuna Barnes, Ostępy nocy, przeł. Marcin Szuster, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2018, s. 206