***
To był piątek, gdy Ewa Kaludis rozpoczęła pracę w szkole Stava. Mieliśmy właśnie dwie połączone lekcje z obróbki drewna, a ja ostatecznie schrzaniłem stojak na gazety, nad którym pracowałem przez ostatnie siedem miesięcy. Drewniany Gustav nie był tym zachwycony, ale za bardzo się tym nie przejąłem. Nie lubiłem prac ręcznych, ani szycia, ani pracy w drewnie; nigdy nie wychodziło mi to tak, jakbym chciał i zawsze zabierało cholernie dużo czasu. Jak zwykle wystawałem bezczynnie pod dachem parkingu rowerowego razem z Bennym i Dupą-Enokiem i czekałem, aż skończy się przerwa. Wtedy na ulicy pojawiła się ona.
Chcę zaznaczyć, że zobaczyłem ją pierwszy, ale zarówno Benny, jak i Dupa-Enok są tak samo pewni tego, że to oni ujrzeli ją pierwsi. W zasadzie nie gra to żadnej roli, chodzi przecież przede wszystkim o to, że przyszła.
W każdym razie na pewno najpierw przeszła obok boiska, bo na kilka sekund strona należąca do dziewczyn wypełniona była ludźmi, którzy tylko stali i gapili się. Brudni piłkarze w dużych zgrajach.
– Ja pierdolę – powiedział Benny i otworzył szeroko usta, jakby siedział na fotelu u dentysty Slaktarssona i czekał na borowanie.
– Taaak – odpowiedział Dupa-Enok.
– To jest Kim Novak.
Ja nic nie powiedziałem. Po części dlatego, że nie lubiłem gadać bez potrzeby, ale też dlatego, że odebrało mi mowę. Babka, która zajechała warczącym skuterem prosto na szkolne boisko naprawdę wyglądała jak Kim Novak. Burza jasnych jak żyto włosów, szykownie przewiązanych czerwoną chustką. Ciemne eleganckie okulary i usta tak duże i słodkie, że ugięły się pode mną kolana.