Wypróbowałam cztery sposoby czytania „Wielkiej księgi Klary” Marcina Wichy – czytanie dziecku, dziecko czyta na głos, dziecko czyta sobie i rodzic czyta sobie. I chociaż sama miałam zajrzeć do książki tylko na chwilę, to ani się obejrzałam, a już przeczytałam ją całą. Laureat Paszportu POLITYKI, nagrody Nike i Nagrody Gombrowicza za „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” wcześniej opublikował dwie książki o Klarze, która chodzi do szkoły i pisze tajny dziennik. Teraz te dwie części ukazały się w jednym tomie i jest to rzecz kapitalna, łącząca pokolenia, nieprzytomnie śmieszna i mądrze punktująca naszą rzeczywistość. Rodzice znajdą tu swoje bolączki – odwieczny problem stroju na jasełka, dzieci – świetne portrety rodzinne (znienawidzone młodsze rodzeństwo) i szkolne (jak z „Mikołajka”). „Czwarta klasa – żarty się skończyły” – wchodzi do słownika rodzinnego. Ta książka ma też drugie i trzecie dno – pokazuje stateczek rodzinny, owszem, trochę śmieszny (mama i tata są tak nowocześni, że namawiają Klarę, żeby się nie uczyła i została łobuzem), ale to właśnie ten stateczek musi dać sobie radę na morzu pełnym absurdów – zideologizowanej szkoły, stale zmieniających się szkolnych programów. Obraz Wichy dobrze wychwytuje to, co jest absurdalne w naszych realiach społecznych. Można mieć nawet wrażenie, że ten stan się pogłębia, że rzeczywistość dogania obraz Wichy. I tak w wyborach szkolnych wygrywa niestety nie najlepszy program wyborczy, tylko kolega przebrany za hamburgera.
Marcin Wicha, Wielka księga Klary, ilustracje Zosia Dzierżawska, Mamania, Warszawa 2019, s. 305