Mama, Bernard i ja pojechaliśmy do Włoch. Zrezygnowana siedziałam na tylnym siedzeniu naszego samochodu i przez długie godziny monotonnej podróży słuchałam muzyki. Autostrada zdawała się nie mieć końca, po jakimś czasie wjechaliśmy w obszar Niziny Padańskiej. Robiło się coraz bardziej upalnie.
T-shirt przyklejał mi się do ciała.
Najpierw udaliśmy się do Rzymu, ponieważ Bernard uwielbiał to miasto, a potem nad Adriatyk, do Marina di Rawenna, gdzie znajoma mamy miała niewielki dom. Byliśmy tam już kiedyś, raz wzięliśmy nawet ze sobą Annalenę Jednak tego lata przyjaciółka wyjechała ze swoim tatą. Wiktoria także wybrała się do ojca, do Francji.
– Niedobrze mi – powiedziałam i wyłączyłam discmana.
– Napij się czegoś, Lilli – poradziła mama.
Posłuchałam jej rady, ale nadal było mi niedobrze. Ostatnio ciągle źle się czułam.
*
W Rzymie spędziliśmy tydzień. Mieszkaliśmy w jego gorącym centrum, w ciasnym mieszkanku, należącym do brata Bernarda.
– Co za przepiękne miasto! – mama nie przestawała się zachwycać. Dokądkolwiek szliśmy, brała pod pachę blok rysunkowy i kreśliła szkice jeden za drugim.
– Dlaczego właściwie nie robisz tutaj żadnych zdjęć? – ze zdziwieniem pytał mnie kilkakrotnie Bernard.
Wzruszałam na to ramionami. Dokuczał mi ból i zawroty głowy, a tamtego ranka nawet zwymiotowałam.
Nie miałam na nic ochoty i tęskniłam za Dawidem.
– To od słońca. ýle znosi te upały – powiedziała mama, głaszcząc mnie po czole.
Było to miłe uczucie i po raz pierwszy w życiu zaczęła mi przeszkadzać obecność Bernarda.