Pierwszy dzień szkoły zaczął się apelem. Dyrektorka odtworzyła z pamięci fragmenty przemówienia telewizyjnego z 13 grudnia, przypominając o godzinie milicyjnej, zakazie strajków, doraźnym sądownictwie i militaryzacji głównych działów gospodarki. Obowiązywało „ścisłe przestrzeganie regulaminu szkolnego”, noszenie fartuchów z przyszytą do rękawa tarczą z numerem szkoły, zakazane było wszczynanie na terenie szkoły sporów o treści politycznej, przypinanie znaczków i oporników.
Mocowali je tak, żeby napis „Solidarność” był widoczny, gdy odchylali klapę kołnierza. Mania owinęła pierścionek od Mickiewicza kawałkiem bandaża, chociaż Hanka prosiła ją, żeby go zdjęła i schowała w bezpiecznym miejscu. „To przecież opornik! Nie wiedziałaś?!”
Od Magdy dowiedziały się, że ojciec Krzysi nie wrócił z zagranicznego koncertu, bo dowiedział się, że w Polsce ogłoszono stan wojenny. Przez to jej matka straciła zaufanie pracodawców i zniknęła z wizji.
– A Krzysia? – zapytała Beata.
– Matka przeniosła ją do liceum z internatem w Szymanowie. Same dziewczyny, pilnowane przez zakonnice! – roześmiała się Magda.
Beata chciała jeszcze o coś zapytać, ale Hanka pociągnęła ją za rękaw:
– A jej kiedy zamierzasz wreszcie powiedzieć? – mruknęła, wskazując Agnieszkę.
Beata wzruszyła ramionami. Nie miała siły teraz się nad tym zastanawiać. Ciągle myślała o ojcu, od którego nie miały żadnych wiadomości. To nie był dobry moment, sprawa Agnieszki mogła poczekać. Ale Hanka już trąciła pozostałe.
– Pójdziemy po lekcjach na działki? – zapytała.
Po lekcjach Beata usiadła na ławce w rogu szatni i podciągnęła kolana pod brodę. W ścisku niewiele dało się znaleźć, a ona i tak musiała poczekać na Agnieszkę, która wróciła do klasy po zeszyt. Przysunęła się bliżej kaloryfera i przymknęła oczy. Ciepło ogarniało ją powoli, leniwie, prawie usypiając.
– Wszystkich aresztowali – usłyszała raptem czyjś głos.
Otworzyła oczy. Albinos stał tyłem do niej i wkładał na głowę czapkę z pomponem.
– Internowali – poprawiła go sucho Lizuska.
– Matka mówi, że tam ich wreszcie załatwią. Za to, do czego doprowadzili – odparł. – Ojca Beaty też zabrali.
Podobno potem wszyscy zamilkli, ale nie mogła sobie tego później przypomnieć. Ciepło rozlało się dokoła, spłynęło ciemną smugą w dół, między uda, a białe spodnie poczerwieniały w kroku. Zanim zdążyła opuścić nogi na podłogę, Albinos krzyknął:
– O rany, krew! – I wszyscy spojrzeli na nią.
Podbiegła Mania i osłoniła ją kurtką, Hanka zabrała z szatni jej teczkę i buty, a Agnieszka dała jej w łazience podpaskę. Stanęły potem w oknie, oparte o zimny parapet, i patrzyły na tłum wylewający się przez żółtą furtkę.
– Nie przejmuj się głupim Albinosem – mruknęła Agnieszka.
– Zobaczysz, za karę mutacja zostanie mu na zawsze – prychnęła Hanka.
W domu babka wsadziła jej spodnie do umywalki, odkręciła kran i podstawiła rękę Beaty pod zimny strumień. Zimna woda, nic tak nie zmywa miesięcznej krwi, jak zimna woda. Najwyraźniej nie miała pojęcia, co się stało z ojcem, ale zanim Beata przemogła się, żeby jej powiedzieć, w zamku zgrzytnął klucz i w drzwiach stanęła matka. Już wiedziała.