Gorący, ciemny, gęsty napój kołysał się w kubku i wyglądał zdecydowanie mało kusząco. Miguel Lienzo podniósł naczynie i podsunął sobie pod nos tak blisko, że niemal dotknął smolistej substancji. Przez chwilę trzymał rękę nieruchomo, wciągając zapach głęboko do płuc. Ostra woń ziemi i zbutwiałych liści zdumiała go i skojarzyła mu się z substancjami, które aptekarze przechowują w wyszczerbionych porcelanowych słojach.
– Co to jest? – zapytał, walcząc z irytacją przez naciskanie skórki na jednym kciuku paznokciem drugiego. Wiedziała, że on nie może sobie pozwolić na marnowanie czasu, dlaczego więc sprowadziła go tu dla takiej bzdury? Gotowało się w nim ze złości, ale nie dał tego po sobie poznać. Nie tyle obawiał się swojej przyjaciółki, co na ogół dokładał wszelkich starań, by uniknąć jej dezaprobaty.
Zauważył, że Geertruid z szerokim uśmiechem przygląda się, jak on w milczeniu pastwi się nad swoim palcem. Znał ten obezwładniający uśmiech i wiedział, co on oznacza: Geertruid była z siebie bardzo zadowolona, a kiedy wyglądała tak właśnie, Miguel po prostu też musiał być z niej bardzo zadowolony.
– To coś nadzwyczajnego – powiedziała, wskazując na jego kubek. – Wypij to.
– Wypić? – Miguel niechętnie zajrzał w czarny płyn. – To wygląda jak szatańskie szczyny, co rzeczywiście byłoby nadzwyczajne, ale ja zupełnie nie czuję potrzeby poznawania ich smaku.Geertruid pochyliła się ku niemu, niemal dotykając jego ramienia.
– Weź łyk, a potem ci wszystko powiem. Te szatańskie szczyny przyniosą nam obojgu fortunę.
(…)Nazywam się Alonzo Rodrigo Tomas de la Alferonda i dałem Europejczykom napój zwany kawą – można powiedzieć, że dałem początek jego życiu w tej części świata.