Pochwała Poręby
Do ponownego pisania o filmie przystępuję z tym większą tremą, że doszły mnie słuchy, jakoby mój tekst o filmie „Lokis”, pomyślany jako panegiryk, interpretowany był przez niektórych czytelników jako niewybredny atak na reżysera. Mam nadzieję, że uda mi się uniknąć podobnych nieporozumień przy omawianiu kolejnego filmu, który wytrącił mnie z obojętności. Myślę tu oczywiście o „Prawdzie w oczy” Bohdana Poręby. Reżyser ten, po słusznie nagrodzonym interesującym formalnie serialu telewizyjnym „Gniewko syn rybaka”, dyskontuje obecnie z powodzeniem zdobyty u widzów kredyt zaufania. Zastrzegam się, że opinia moja stanowić będzie jedynie niekompetentne felietonowe impresje, nieroszczące sobie prawa do autorytatywnego osądu profesjonalnej eseistyki, uprawianej z sukcesem przez dyktatorów naszego filmowego gustu - Eugeniusza Boczka czy Jacka Fuksiewicza.
I ten film Bohdana Poręby, podobnie zresztą jak wszystkie filmy fabularne popularnego reżysera, oczekiwany był ze zrozumiałym zainteresowaniem. I tym razem reżyser nie zawiódł swoich zwolenników, prezentując utwór, który wprowadzi z pewnością ożywczy ferment w atmosferę naszego życia kulturalnego, koneserzy zaś delektować się będą pięknem obrazu, owymi inkrustacjami i estetyzującymi ściszeniami, które z powodzeniem stosuje reżyser.
Bohaterowie filmu Poręby rzuceni są na tło nowoczesnego zakładu przemysłowego, stają się jak u Antonioniego elementem plastycznym, cząstką pejzażu, ruchomą plamą w kadrze. Antonioni w swej „Czerwonej pustyni”, dla uzyskania pełniejszego efektu estetycznego, pomalował otaczający kombinat las. Poręba, twórczo dyskontując jego osiągnięcia, idzie o krok dalej, malując na czarno sadzą aktorów, stapiając ich jeszcze bardziej z pejzażem.