Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Ja, urodzona w Warszawie"

  
Dyskusja toczyła się w międzynarodowym języku rosyjskim (posługując się tym językiem, można było zwiedzić wszystkie zaprzyjaźnione kraje, wszędzie był językiem obowiązkowym).

Jako aperitif podano mi biały płyn cuchnący anyżkiem, mastikę. Nie do przełknięcia. Uśmiechając się, po silnym wydechu, wypijam tę truciznę. Prosto do brzucha. Na zdrowie! Widząc mój zapał do mastiki, natychmiast podają mi drugą szklankę.

Zauważam, że oni dolewają do tego wody, a trucizna staje się mętnawobiała. Zmieszałam z wodą, tortura trwała dłużej. Na zagrychę: oliwki i maleńkie papryczki. Oliwki znałam już z eleganckich koktajli na wernisażach. Ale te!!! Barbarzyńcy jedli oliwki i czuszki jak ogórki małosolne.

Myślałam, że wykorkuję. Ogień buzował mi we wnętrznościach, płomienie w ustach i kłęby dymu w nozdrzach. Z pięknych rzęs, umalowanych „na gwiazdę”, ciekły mi po policzkach czarne stróżki łez. Po drugiej mastice byłam już gotowa na wszelkie eksperymenty.

Przede mną stoi talerz zsiadłego mleka, w którym ogórki i czosnek są w takiej samej proporcji, a po wierzchu pływa tłusta oliwa. Mówią, że to najlepszy tarator w całej Sofii. Prawie że muszę zamknąć oczy, aby tego spróbować. Co oni się tak uwzięli na ten anyżek?! Rozgryzam kawałki czegoś o dziwnym smaku, co pachnie jak ta ich mastika.

Bałkańskie zbiry są w wyśmienitych humorach. Pan Petrov stara się tłumaczyć na rosyjski specjalnie dla mnie swoje wiersze.

Baranina utopiona w piekielnie ostrym sosie pomidorowym. Czy szanujący się Polak wziąłby do ust baraninę? Ani jednego kartofelka? Oczywiście, że w takim sosie można udusić pośladki wszystkich staruch. Nareszcie coś normalnego.

Reklama