Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Portrety"

  
„Prawdziwy portret nie istnieje. Wszystkie są oszukańcze” – stwierdził w 1850 roku amerykański pisarz Nataniel Hawthorne. Ta uwaga dotyczyła malarstwa, ale problem relacji pomiędzy modelem a jego wizerunkiem okazał się nie tylko zmartwieniem mistrzów pędzla czy dłuta ale też fotografów. Toteż wszyscy ci, którzy sięgali po aparat, by w poważnych zamiarach rejestrować oblicza innych, zawsze musieli odpowiedzieć sobie na pytanie: co pragnę ujawnić, co osiągnąć? 
    


fot. W. Druszcz

I znajdowali na te pytania różne odpowiedzi, decydując się – w zależności od temperamentu - na portret obyczajowy, psychologiczny, środowiskowy, naturalistyczny, estetyzujący lub jakikolwiek inny. Długo by wymieniać. To z fascynacji możliwością utrwalenia na zdjęciu wizerunku drugiego człowieka dziś możemy delektować się pracami Man Raya, Arnolda Newmana, Diane Arbus, Gottfried Helnwein, Annie Leibovitz i wielu innych. Jak bardzo się między sobą różnią, choć bohaterem wszystkich jest człowiek. 

Wydaje się, że w fotografii portretowej wymyślono już wszystko. Jak więc szukać własnej, oryginalnej drogi? Zawsze istnieje pokusa, by „uciekać do przodu”, by się wyróżnić, by szukać nowych, choćby ekstremalnych rozwiązań formalnych, szokować, zaskakiwać, epatować. By stać się portrecistą arcysymbolistycznym, superpsychologicznym, hiperekspesyjnym itd. itp. Wojciech Druszcz wybrał odwrotną drogę. Mniej efektowną, na pewno trudniejszą, za to wiarygodną: spokojnego szukania prawdy w okamgnieniu.

Nie przebiera swych modeli w kostiumy, nie przydaje im atrybutów, nie próbuje wpisać w oczywiste skojarzenia.

Reklama