Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Najlepszy film Bajona

Filip Bajon napisał bardzo dobrą książkę. Nie powinno to zaskakiwać, wszak zanim został reżyserem, dał się poznać jako obiecujący prozaik, ale kolejne próby literackie nie zawsze dorównywały jego najwybitniejszym filmom.

Tymczasem „Cień po dniu” to – można by powiedzieć – nie tylko najlepsza książka Bajona, ale także jego najlepszy film. Tak, film, który raczej nigdy nie powstanie, ale widzimy go w wyobraźni w czasie pasjonującej lektury. Akcja rozpoczyna się w Kalifornii nad Pacyfikiem: narrator wraz z przyjacielem, znanym operatorem Jerzym Zielińskim (zanim wyjechał do Ameryki, robił filmy z Bajonem), moczą nogi w oceanie. W filmie biograficznym po takim wstępie zwykle pojawiają się retrospekcje – tutaj jest podobnie. Autor powraca co pewien czas nad ocean, żeby z tamtej perspektywy spojrzeć na swoje życie.

Filip Bajon (ur. 1947) należy do pokolenia pierwszych powojennych roczników dorastających na styku dwóch epok. W tym samym roku urodzili się najwięksi polscy piłkarze, Kazimierz Deyna, Włodzimierz Lubański i inni. Oglądając w telewizji transmisję z pożegnania Kazimierza Górskiego, z wielkim trudem rozpoznając ich twarze, pomyślałem ze smutkiem, że jest to jednocześnie symboliczne pożegnanie tego pokolenia. Bajon też czuje uciekający czas, o czym świadczy tytuł jego biograficznej powieści, ale przede wszystkim to potrzeba zrobienia literackiej sumy życia.

Bajon potrafi dokładnie wpisać swą biografię w miejsce i czas. Miejscem jest poznańska dzielnica Jeżyce, ściślej zaś ulica Jackowskiego, gdzie urodził się w inteligencko-mieszczańskim domu, w którym rodzice kłócili się po niemiecku (żeby dzieci nie wiedziały, o co chodzi).

Polityka 24.2006 (2558) z dnia 17.06.2006; Kultura; s. 64
Reklama