W gabinecie śledczego stołecznej prokuratury Konstantina Michajłowicza Olszańskiego Nastia znalazła się po raz pierwszy. Znali się od dawna, ale widywali się tylko na Pietrowce, gdzie Olszański bywał częstym gościem. Był mądrym człowiekiem i doświadczonym śledczym, profesjonalnym, rzetelnym i odważnym, jednak Nastia jakoś nie mogła go polubić. Wielokrotnie próbowała przeanalizować swe uczucia, ale nie udało się jej zgłębić przyczyn tej niechęci. Co więcej, wiedziała, że wiele osób odnosi się do niego równie nieżyczliwie, chociaż cenią jego profesjonalizm i wysokie kwalifikacje.
Z wyglądu Konstantin Michajłowicz robił wrażenie fajtłapy i nieudacznika: niepewne spojrzenie, wymięta marynarka, na krawacie zawsze jakaś plama niewiadomego pochodzenia, buty przeważnie niewyczyszczone, okulary w koszmarnych, niemodnych oprawkach. Prócz tego Olszański odznaczał się niezwykle żywą mimiką i tym, że nie zawsze kontroluje wyraz twarzy, zwłaszcza kiedy coś pisze. Postronny obserwator z trudem powstrzymywał się od śmiechu, widząc te nieprawdopodobne grymasy i wysunięty koniuszek języka. Na domiar wszystkiego śledczy potrafił być ostry i nieuprzejmy, co prawda, niezbyt często i, co dziwne, na ogół w rozmowach z technikami. Miał bzika na punkcie kryminalistyki, czytał wszystkie nowości z tej dziedziny, nawet rozprawy naukowe i materiały z różnych specjalistycznych konferencji, a w czasie oględzin miejsca przestępstwa stał nad technikami jak kat nad dobrą duszą, stawiając im jakieś niewyobrażalne wymagania i zadając zupełnie nieoczekiwane pytania.
Gabinet Olszańskiego stanowił wierne odbicie właściciela: na polerowanym blacie stolika krążki po gorących szklankach, na biurku okropny bałagan, plastikowy abażur stojącej lampy pod wiekową warstwą kurzu z zielonego stał się mętnie szary.