DANIEL 1,2
Kiedy widzi się, jakim powodzeniem cieszą się
niedziele bez samochodu i spacery wzdłuż brzegu rzeki,
doskonale można sobie wyobrazić ciąg dalszy...
Gérard – taksówkarz
Dzisiaj nie potrafiłbym chyba przypomnieć sobie, d l a c z e g o poślubiłem swoją pierwszą żonę; gdybym ją spotkał na ulicy, sądzę, że nie poznałbym jej. Pewne rzeczy się zapomina, zapomina się je na dobre; błędem jest przypuszczać, że wszystko przechowujemy w sanktuarium pamięci, niektóre wydarzenia, może nawet większość, są raz na zawsze w y c i e r a n e, nie pozostaje po nich żaden ślad, tak jakby w ogóle nie zaistniały. Co do mojej żony, a właściwie mojej pierwszej żony, przeżyliśmy razem jakieś dwa, trzy lata; kiedy tylko zaszła w ciążę, właściwie od razu ją rzuciłem. W tamtym czasie nie odniosłem jeszcze żadnego sukcesu, otrzymała więc jedynie nędzne alimenty.
W dniu samobójstwa mojego syna smażyłem sobie jajecznicę z pomidorami. Żywy pies jest więcej wart niż nieżywy lew, ocenia słusznie Eklezjasta. Nigdy nie lubiłem tego dziecka, głupotą dorównywało matce, a podłością ojcu. Jego śmierć wcale nie oznaczała dla mnie katastrofy; świat może się obejść bez istot tego rodzaju.
Od mojego pierwszego spektaklu upłynęło dziesięć lat, znaczonych epizodycznymi i mało zadowalającymi przygodami, aż poznałem Isabelle. Miałem wówczas trzydzieści dziewięć lat, ona trzydzieści siedem, byłem człowiekiem powszechnego sukcesu. Kiedy zarobiłem pierwszy milion euro (chcę powiedzieć, kiedy naprawdę go zarobiłem i odłożyłem na pewnej lokacie), zrozumiałem, że nie jestem balzakowskim bohaterem.