Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Widma w mieście Breslau"

 
Mock i Rühtgard siedzieli w jadalni i zatapiali łyżeczki w półpłynnych jajkach, które wraz z kawałkami masła i kilkoma listkami pietruszki wypełniały wysokie szklaneczki ze szkła grawerowanego w wysmukłe lilie.

– Mów, Ebbo – Rühtgard wylał na chrupiącą bułkę smugę miodu – po co do mnie przyszedłeś?

– Głodówka mi nie pomogła. – Mock z apetytem wessał masę jajeczną i nałożył sobie na talerz dwa cielęce serdelki. - Miałem koszmary. Powiem ci teraz coś, co może wzbudzić twój śmiech, a w najlepszym razie niedowierzanie – Mock zawiesił głos i umilkł.

– Mów zatem. – Rühtgard zaatakował nożykiem do owoców miękką gruszkę.

– Pamiętasz, jak nieraz w nocy na froncie zabawialiśmy się opowieściami niesamowitymi? Pamiętasz opowieści kaprala Neymanna o jego nawiedzonym domu? – Rühtgard potwierdził. – U mnie w domu straszy. Rozumiesz, Rühtgard? Straszy.

– Mógłbym zapytać: „Jak to straszy?” – powiedział Rühtgard. – Ale po pierwsze, nie lubisz takich pytań, po drugie zaś, niedługo muszę wyjść do szpitala. Nie znaczy to jednak, że cię nie wysłucham. Będziemy rozmawiali w drodze do szpitala. A zatem pytam: jak się przejawia to „straszenie”?

– Hałasy... Po nocy budzą mnie hałasy. Śnią mi się ludzie z wydłubanymi oczami, a potem ze snu budzi mnie jakieś walenie w podłogę.

– To wszystko? – Rühtgard przepuścił Mocka w drzwiach jadalni.

– Tak – Mock przyjął od służącego swój melonik. – Nic więcej.

– Posłuchaj mnie uważnie, Eberhardzie.

Reklama