Jestem optysemistą – mówił kilka lat temu w wywiadzie dla „Polityki” Stanisław Lem. W wydanym właśnie przez Wydawnictwo Literackie ostatnim, pożegnalnym zbiorze jego felietonów pesymizm w oglądzie świata bierze górę nad optymizmem, naturalny dla niego dowcip zmienia się w czarny humor.
W ostatnich miesiącach życia bardzo rzadko wychodził ze swojego domu na krakowskich Klinach. W gabinecie z wielkim oknem na piękny ogród tonął w różnojęzycznych pismach i książkach. Choć kokietował, że telewizji nie ogląda, w polskich i niemieckich mediach pilnie śledził bieżące wydarzenia. Z jego felietonów publikowanych co dwa tygodnie na łamach „Tygodnika Powszechnego” i redagowanych świetnie przez Tomasza Fiałkowskiego, które złożyły się na wydaną właśnie „Rasę drapieżców”, wynikało, że Lem pilnuje świata.
Interesował się wszystkim: wojną w Iraku, zamachami terrorystycznymi („Bilans świata jest ponury. Panuje strach. Niektórzy nie bezzasadnie wieszczą nadejście czasów, w których fala terroryzmu rozleje się coraz szerzej. Zastanawiałem się nad środkami technologicznymi, którymi można by ją zdławić, ale takich nie widzę”), niebezpieczeństwem, jakie przynoszą żywioły, młodą polską literaturą (po przeczytaniu „Pawia królowej” Masłowskiej napisał: „To ciekawa rzecz, wielki talent, duża inteligencja, ale jednocześnie pozostaje wrażenie, jakby ktoś motorówką próbował podróżować w kanale. Śruba kręci się jak szalona – a tu muł, błoto, przepychamy się z trudem, bo świat tak błyskotliwie opisany przez Masłowską jest straszną tandetą”) i oczywiście polityką.